Po raz pierwszy miałam taki maraton, biegnę, biegnę i czuję jak
odlatuję...
7 Bałtycki Maraton Brzegiem Morza
Dystans: maraton
Rodzaj biegu: morski :-)
Termin: 27.08.2016
Miejsce: Jastarnia, Kuźnica, Chałupy, Władysławowo, Chałupy, Kuźnica, Jastarnia
Maraton sam w sobie jest trudny, ale maraton brzegiem morza jest
jeszcze trudniejszy, trzeba zmagać się z falami i momentami
grząskim piaskiem co nie zmienia faktu, że jest to przyjemne
zmaganie tylko przebiegnięcie wymaga większego przygotowania albo
przemaszerowania części dystansu, ponieważ na pokonanie maratonu
jest limit 7 godzin. W tym roku przygotowałam się jeszcze lepiej od
poprzedniego. Tydzień przed maratonem przeszłam ok. 45 km szlakiem
św. Jakuba a w czwartek dwa dni przed maratonem przeszłam cały
Półwysep Helski (ponad 36 km) tak więc byłam w świetnej formie
zarówno fizycznej jak i psychicznej. Od początku maratonu
utrzymywałam czwartą pozycję pośród kobiet i czułam się bardzo
dobrze. Dziękowałam kibicom za doping machałam im, odpowiadałam
na pytania o bieg, na punktach piłam wodę i jak były banany to
jadłam, na jednym punkcie napiłam się izotoniku i tak szczęśliwie
dobiegłam do nawrotki we Władysławowie, czyli byłam już za
połową dystansu. Przed nawrotką widziałam nadbiegających z
naprzeciwka zawodników i zawodniczki, ktoś z kibiców powiedział
mi, że mam 45 minut straty do najlepszej kobiety a ktoś inny
powiedział: „Dasz radę wyprzedzić blondynę i być na 3
pozycji.”, bardzo się ucieszyłam, że obca osoba tak we mnie
uwierzyła i przyspieszyłam, żeby gonić blondynę, byłam już
bardzo blisko celu, kiedy stwierdziłam, że muszę trochę
przemaszerować i blondyna – Agnieszka uciekła mi. Goniłam ją
wytrwale w końcu co 3 pozycja to nie czwarta, widziałam, że jej
też było słabo, bo trochę maszerowała, ale w pewnym momencie
miałam dość. Na 35 kilometrze czułam ból mięśni, nie umiałam
się zmusić do intensywnego biegu, trochę maszerowałam i usiadłam
na piasku. Pomyślałam sobie 2 lata temu miałam 5 miejsce w
kobietach na tym maratonie, rok temu miałam 3 miejsce w kobietach na
półmaratonie, niech teraz inni wygrywają i cieszą się
zwycięstwem. Popatrzyłam sobie na morze, na latające mewy i
poczułam się komfortowo, miałam pokój serca. W pewnym momencie
mój pokój został zaburzony, podszedł do mnie biegacz i motywował
mnie do dalszej walki, powiedział, że się nie ruszy beze mnie więc
zmusiłam się do dalszego wysiłku, ale w trakcie drogi
powiedziałam mu, że muszę przejść do marszu a on niech biegnie
dalej i dał się przekonać. Chwilę szłam, może trochę biegłam,
nie pamiętam już tak dokładnie aż w końcu ponownie usiadłam na
piasku popatrzyłam na niebo, na mewy, na morze i stwierdziłam jakie
to wszystko jest piękne, dzięki Bogu mogę się cieszyć takimi
widokami, nie czułam potrzeby dalszej rywalizacji o miejsca,
poczułam się jak Jurek Scott, który w jednym z biegów zbiegł z
trasy i poczuł wolność, że może być sobą, że nie musi przed
nikim zgrywać bohatera. :-) Trwałabym w takim stanie pewnie trochę
dłużej, kiedy podbiegł do mnie Darek mówiąc, że już niedaleko
do mety, powiedział pomogłaś mi wcześniej to ja tobie teraz
pomogę czym mnie bardzo ujął za serce i zdecydowałam się wstać,
na nic się zdały moje prośby, że go spowalniam, proponował
żebyśmy trochę szli i trochę biegli a zmieścimy się w pięciu
godzinach, był bardzo wytrwały w przekonywaniu mnie do ukończenia
biega więc tak jak umiałam poruszałam się do przodu. Nagle Darek
powiedział: „Twoja rywalka cię dochodzi pewnie to twój rocznik
walcz, uciekaj!” a ja mu na to, że mam już na swoim koncie
wygrane może jej jest bardziej potrzebna nagroda niż mi i
pozwoliłam się jej wyprzedzić. Moja rywalka widząc, że jest mi
słabo dawała mi swoją wodę i proponowała wspólne biegnięcie
wolnym tempem i to jest prawdziwa zawodniczka, która nie
wykorzystuje chwili słabości tylko pomaga w potrzebie oby więcej
takich ludzi, którzy pochylą się nad zmęczonym człowiekiem.
Niestety moje siły słabły rywalka pobiegła wolnym tempem,
przekonałam Darka żeby też pobiegł a ja sobie po prostu
maszerowałam do mety. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu ludzie
kibicowali mi na trasie chociaż nie potrafiłam już biec, tak jak
umiałam dziękowałam, machałam do nich, ale zaczęły mi się
zawroty głowy i miałam problem z utrzymaniem równowagi. Minęła
mnie grupka osób, która proponowała żebyśmy dobiegli do mety
razem, ale ja już nie potrafiłam im dotrzymać kroku. Widziałam
metę z daleka, ale czułam jak odlatuję, z wielkim trudem skupiałam
uwagę, żeby nie wpaść na żadnego turystę będącego na brzegu.
W pewnym momencie podbiegł do mnie tata i pytał co się stało,
ponieważ od godziny już na mnie czekał i kibicował innym
zawodnikom i do tego kibicowania włączali się inni turyści.
Powiedziałam mu, że źle się czuję i potrzebuję pomocy, ale
dojdę do mety i tak jak powiedziałam tak zrobiłam, walczyłam do
końca i o własnych siłach minęłam linię mety. Usłyszałam jak
jeden z organizatorów pytał czy coś mi potrzeba a ja na to, że
potrzebuję pomocy medycznej, bo mam zawroty głowy, chciał mnie
odprowadzić do karetki, ale oddał mnie w ręce taty. W karetce
udzielili mi pomocy, dali mi kroplówkę, trochę tlenu, spytali się
czy całkiem nie odlatuję a ja na to: „Już mi lepiej, jeszcze nie
czas na mnie.”, chcieli mi dać jeszcze jedną kroplówkę ale
powiedziałam, że już chciałabym zjeść coś normalnego. Trochę
to trwało zanim postawili mnie na nogi, mówili, że przez cały
dzień byłam najcięższym przypadkiem... Tak oto miałam odlot na
maratonie, ale jeszcze wróciłam, żeby napisać dla was moją
relację. :-)
Czas: 05:04:48
Open: 61/91
Kobiety K: 11/18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz