poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Maraton Dębno

Postanowiłam w tym roku zdobyć Koronę Polskich Maratonów. Według regulaminu tą Koronę można zdobyć w ciągu dwóch lat, ale większym wyzwaniem jest ukończyć wszystkie maratony w ciągu roku.

41 Maraton Dębno

http://www.maratondebno.pl/
Dystans: 42,195km
Termin: 6.04.2014
Czas: 05:20:37
Miejsce: Trasa prowadziła drogami asfaltowymi przez Dębno i pobliskie miejscowości

Jako pierwszy wypadał Maraton w Dębnie, który jest jednym z trudniejszych z uwagi na limit czasu ukończenia wynoszący 5 godzin, gdzie na pozostałych maratonach limit wynosi 6 godzin. Z uwagi na lokalizację był to dla mnie najtrudniejszy maraton. Jako pierwszy ukończyłam maraton we Wrocławiu, gdzie przed startem i po starcie byłam w domu, na moim drugim maratonie byłam w Toruniu, gdzie przed maratonem i po maratonie nocowałam u rodziny, a teraz przed startem nocowałam w szkole na sali gimnastycznej a po maratonie wracaliśmy samochodem przez kilka godzin do domu. Wiadomo jak to w szkole, gdzie nocuje dużo osób to ciężko jest się wyspać, bo co chwila ktoś wychodzi, to dzwoni telefon, to coś innego, czyli jest ciągły hałas, na podstawie tego noclegu przekonałam się, że najlepiej nocować indywidualnie na kwaterze albo w hotelu.
Co do maratonu to całe miasteczko było przyjaźnie nastawione do sportowców. Dzień wcześniej była Msza Święta w intencji sportowców, a na trasie można było spotkać księdza. Ja byłam na porannej Mszy Świętej na której ksiądz serdecznie witał sportowców i życzył im powodzenia w biegu. Ponadto był ksiądz rekolekcjonista, który na kazaniu mówił o tym jak należy się przyznać przed sobą, że jest się ślepcem i wołać do Boga: „Jezusie, synu Dawida ulituj się nade mną”, słowa te stały się moim mottem na Maratonie w Dębnie.
Przed maratonem dostałam SMS-a od koleżanki, która w ogóle nie wiedziała, że biegnę maraton, następującej treści:
„Teraz wracam do Ciebie, a mówię to na świecie, aby wypełniała ich moja radość.” (J 17,13) Amen. Niech miłość i radość wypełnia serca nasze! Uśmiechnij się!!!!
SMS bardzo mnie podbudował i napełnił radością, potraktowałam go jak SMS od Boga.
Na samym maratonie mieliśmy dość słoneczną pogodę, tam gdzie biegliśmy lasem to było trochę cienia, ale generalnie było około 17C. Korzystałam ze wszystkich postojów z wodą, na niektórych jadłam pomarańcze, banany i herbatniki. Ludzie wokół trasy i na punktach żywieniowych byli bardzo mili i życzliwi, dopingowali jak umieli. Na moim numerku było napisane moje imię tak więc ludzie dopingowali mnie po imieniu co było bardzo miłe i dodawało siły.
Na początku szło mi bardzo dobrze, po 10km miałam czas 52:44 a po półmetku 2:03:46, ale po półmetku zaczęły mnie chwytać bóle w kolanach i nie dawałam rady biec. Starałam się maszerować żeby nie tracić czasu, ale około 25-go kilometra dopadł mnie kryzys żeby zejść z trasy. Ku mojemu zaskoczeniu na mojej drodze pojawił się biegacz o imieniu Sylwester (z numerem 2073), który mnie bardzo wsparł. Postanowił iść trochę ze mną, zachęcił mnie do biegania, do walki i przez kilka kilometrów dodawał mi otuchy. Był to dla mnie bardzo trudny etap, pomimo mojego kryzysu pojawiły się dodatkowe problemy na punkcie z wodą na którym brakło kubków, osoba z punktu dała mi trochę wody na ręce i pobiegliśmy dalej. Niestety na następnym punkcie żywieniowym było jeszcze gorzej, bo zupełnie brakło im wody, postanowiliśmy iść dalej, bo bieganie bez wody było zbyt trudne i ryzykowne, bo nie wiadomo czy na następnym punkcie mieli wodę i kubki. W pewnym momencie Sylwester pobiegł dalej i ku mojemu późniejszemu zdumieniu osiągnął bardzo ładny czas 4:38:04.
Postanowiłam spróbować ukończyć maraton i nie poddawać się, trochę biegłam, ale później już tylko maszerowałam. Na maratonie byłam bez zegarka, ale co pewien czas na punkcie pomiarowym godzina była widoczna lub ktoś z biegaczy podawał czas. Czułam, że już nie zdążę zmieścić się w limicie pięciu godzin a bóle nóg coraz bardziej dawały mi się we znaki, miałam dość biegania, tego, że ciągle mi się coś przytrafia, tego, że inni są lepsi a ja zaczynam rok bez szans na ukończenie zaplanowanego pierwszego maratonu w tym roku. Chciałam skorzystać z pomocy karetki żeby mnie już dowieźli na metę, ale zobaczyłam jednego biegacza, który stał pod drzewem i mówił, że karetka już po niego jedzie. Miałam do wyboru poczekać z nim na karetkę żeby mi też udzielili pomocy albo iść dalej, postanowiłam iść dalej do następnego punktu medycznego. Kiedy tak szłam pomyślałam może spróbuję ukończyć maraton, bo nawet po czasie zgodnie z regulaminem mogę się poruszać chodnikiem albo poboczem tak aby nie blokować ruchu samochodom, a zawsze to pokonam siebie i własne słabości.
Jak postanowiłam tak też zrobiłam, nie korzystałam już z punktu medycznego żeby nie tracić niepotrzebnie czasu i podążałam za biegaczem, który miał siłę biec przede mną. Myślałam, że jestem na końcu, bo przez pewien czas nie widziałam nikogo za mną, ale ktoś musi być ostatni tak samo jak ktoś musi być pierwszy. Ku mojemu zdziwieniu obsługa maratonu ciągle stała i kierowała na metę, nikt nie kazał schodzić z trasy. Ludzie na trasie widząc mój wysiłek cieszyli się tak jakbym wygrała i dodawali mi otuchy, ktoś powiedział: „Dasz radę, jeszcze rozdają medale!” i faktycznie po dotarciu na metę dostałam medal. Chociaż przekroczyłam limit pięciu godzin to okazało się, że organizator wydłużył czas potrzebny na ukończenie maratonu i zaliczyłam ten maraton tak jak pozostali maratończycy będąc we wszystkich klasyfikacjach, dostając medal, posiłek, pakiet regeneracyjny i satysfakcję z podjętej walki. Taka porażka to jak zwycięstwo, a swoją drogą okazało się, że nie jestem ostatnia, bo za mną ukończyło maraton jeszcze kilkanaście osób...

Dobiegłam z czasem 5:20:37 na następujących miejscach:
Kategoria
Moje miejsce
Liczba wszystkich miejsc w kategorii
Ogólna
2056 2073
Kobiety
231 234
Wiekowa (K30)
112 113

Po dotarciu do celu przeczytałam SMS od tej samej koleżanki co wcześniej, która nadal nic nie wiedziała o moim maratonie i towarzyszących mu kryzysach:
„Kiedy nie rozumiemy doświadczeń, które na nas spadają, nie popadajmy w zwątpienie, bo ono nie pomaga w wytrwaniu, lecz powoduje upadek ducha. Ks Edmund Karuk z Drogi Krzyżowej III Stacja.”

Tak więc staram się cieszyć z ukończenia tego biegu, wyciągać wnioski z niepowodzeń i nie upadać na duchu. :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz