Wczoraj odbył się 15 Poznań Maraton, prawdę mówiąc już
myślałam, że nie wezmę w nim udziału z powodu nie do końca
wyleczonej nogi, ale jest to ostatni maraton wliczany do Korony
Polskich Maratonów i musiałabym czekać przez rok żeby spróbować
go przebiec. Mój trener Piotrek zachęcił mnie żeby spróbować
przebiec i nie poddawać się bez walki, polecił mi biec spokojnym
tempem za Zającem na 5 godzin, czyli ostatni możliwy Zając, ciężka
próba jak dla mnie urodzonego geparda żeby biec za ostatnim zającem
a właściwie żółwiem, ale obolała noga domagała się więcej
odpoczynku. ;-)
15 Poznań Maraton
http://marathon.poznan.pl/
Dystans: 42,195km
Termin: 12.10.2014
Czas: 04:59:55
Miejsce: Poznań, ulicami miasta
Czas: 04:59:55
Miejsce: Poznań, ulicami miasta
Warto było przyjechać do Poznania choćby dla samego pakietu startowego: dostaliśmy plecaki do biegania oraz cieplejsze koszulki, jak dla mnie super sprawa, pojechaliśmy z rodziną do rodziny tak więc przy okazji biegu było rodzinne spotkanie i zachęcanie do sportu. Podobno moja rodzina z Poznania myślała, że tylko sportowcy są w stanie przebiec maraton a nie zwykły człowiek, z tego co wiem ludzie często trwają w różnych stereotypach i takie spotkania połączone z czynem pozwalają je obalić.
Z powodu mojej obolałej nogi postanowiłam biec w moich starych Nike
Free Run 3.0, które mają więcej amortyzacji od Five Fingers. Na
starcie spotkałam księdza Adama, który biega w sutannie,
porozmawialiśmy chwilkę i udzielił mi Bożego Błogosławieństwa,
później widziałam już kolejkę biegaczy po to bezcenne
Błogosławieństwo. Potem poszłam poszukać Zająca na 5 godzin,
ale pomimo usilnych starań nie udało mi się go znaleźć tak więc
ustawiłam się za Zającem na 4:45.
To był mój pierwszy bieg za Zającem a właściwie za Zającami, bo
w sumie to był jeden Zając i 2 Zajęczyce na ten czas. Przez kilka
kilometrów z wielkim trudem starałam się trzymać ich tempo, które
dla mnie było zbyt wolne, bardziej truchtałam i męczyłam się
tym, organizm pocił się, tracił wodę a kilometry ubywały w
wolnym tempie. Później ku mojemu zdziwieniu tempo było znacznie
szybsze i stało się dla mnie męczące, kiedy kontrolowałam
międzyczasy to biegliśmy za szybko w porównaniu do planowanego
czasu. Nie pamiętam jak długo goniłam te Zające, ale chyba gdzieś
na 16-tym, 17-tym kilometrze postanowiłam biec po swojemu tzn.
metodą Galloway, co 2-3 kilometry chwilę maszerowałam a chyba
gdzieś po półmetku przeszłam cały kilometr żeby się
zregenerować. Niestety przemęczenie z powodu wcześniejszego
ciągłego biegu nie było do odrobienia i część mięśni była
już przemęczona tak więc czasami częściej maszerowałam w
szczególności koło punktów z wodą, gdzie nawet ze względów
bezpieczeństwa łatwiej było przejść. Na trasie był ciekawy
plakat z napisem: „Ból jest chwilowy, chwała jest wieczna.”
Kiedy biegłam w pewnym momencie zobaczyłam ręczny napis
zachęcający do udziału w Harpaganie, pomyślałam fajnie byłoby
go przebiec jeszcze w tym roku. Tak nawet planowałam przebiec go z
Piotrkiem, zapisaliśmy się na niego kilka tygodni wcześniej, ale
moja boląca noga stawiała pod znakiem zapytania Harpagana. No
właśnie kiedy tak biegłam i biegłam różne mięśnie dawały mi
się we znaki i ogólne zmęczenie, ale ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu noga przestała mnie boleć, to był cud, Któż jak Bóg!
To był znak że mam wziąć udział w Harpaganie. Dla
niewtajemniczonych Harpagan to jest pieszy marsz na orientację, kto
go ukończy na dystansie 100 kilometrów otrzymuje dyplom i tytuł
Harpagana, tak więc polecam, fajna odskocznia od biegania, warta
uwagi.
Gdzieś tam na trzydziestym którymś kilometrze, kiedy moje tempo i
wola walki były zmienne przebiegałam koło zespołu dopingującego,
który grał melodię Makumby. Zaczęłam biec w rytm Makumby i
biegło mi się bardzo dobrze. Tutaj muszę się przyznać, że po
tej piosence nawet wyprzedziłam Kenijkę!!! Tak, tak niedowiarki,
która chyba biegła na 5 godzin, ale przecież Kenijczycy też
biegają na różne czasy. :-)
Utrzymując dość szybkie tempo jak dla mnie chwilę biegłam z
mężem, który gonił żonę. Chwilkę porozmawialiśmy i okazało
się, że jego żona lepiej biega od niego, ale on się tym wcale nie
zniechęca. Na punkcie z wodą chwilę odpoczywałam maszerując a on
pobiegł dalej.
Biegając i maszerując kontrolowałam kilometry, bo na około 40
kilometrze mieli stać moi rodzinni kibice. Tak więc dla pewności
na 38 kilometrze pomaszerowałam chwilkę żeby mieć siłę przebiec
przed nimi, co na tym odcinku maratonu nie jest już takie proste i
przebiegłam koło nich machając im ręką. Bardzo się ucieszyli z
mojej świetnej formy, tata pobiegł chwilę ze mną aż do punktu z
wodą, gdzie jeszcze trochę maszerowałam. Jakiś dowcipniś trzymał
transparent Ogień. Gdzie tu ogień jak to jeszcze tyle metrów do
mety! Tak więc ze stoickim spokojem przeszłam koło tego
transparentu uśmiechając się do kibiców, jak to miewam w
zwyczaju. :)
40-ty kilometr przebiegłam i trochę maszerowałam, ale kiedy
zobaczyłam tabliczkę 41 spojrzałam na zegarek i widzę mam świetny
czas mogę złamać 5 godzin. Jakaś niewiarygodna siła we mnie
wstąpiła, do chłopaków, którzy ledwo szli mówię: „Biegnijcie!”
a któryś z nich odpowiedział: „Dziewczyno skąd masz tyle
siły?”, a ja: „Już niedługo meta!!!”. Ktoś z kibiców
krzyknął: „Tak trzymać szybkie tempo do końca!”,
odpowiedziałam, ale chyba bardziej do siebie, że „Szybkie tempo
od końca!”. Mijałam spacerowiczów, wolnych biegaczy, w sumie to
tylko jeden biegacz mnie wyprzedził na tym odcinku i tuż przed metą
zobaczyłam jak 2 Zające stały z balonikami na 5 godzin i jeden z
nich powiedział: „Złamiesz 5 godzin!”, to jeszcze trochę
przyspieszyłam i faktycznie udało mi się złamać 5 godzin. Mój
czas netto wyniósł: 4 godziny, 59 minut i 55 sekund. :-)
Podsumowując: „Kto nie boi się wierzyć, że się uda? Ja nie, ja
wierzę, wiara czyni cuda.” Chociaż miałam wątpliwości czy
startować w maratonie, to ukończyłam go w czasie poniżej 5 godzin
i o dziwo mam zdrowszą nogę niż przed maratonem, nauczyłam się
też, że jedyne właściwe tempo to moje własne tempo no i czas
biegać rytmicznie. Ponadto od 40 kilometra do mety miałam czas 9
minut i 32 sekundy czyli średnie tempo na kilometr to 4,34 minuty na
końcówce maratonu. No i jak już wyprzedzam Kenijki to do medalu
niedaleko! :-) :-) :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz