W tym roku z powodu kontuzji moje przygotowanie do maratonu było
nieco słabsze. Przez cztery ostatnie miesiące moje wybieganie na
zawodach wyglądało następująco:
maj – 10 km
czerwiec – 2 x 5 km, półmaraton
sierpień – 5 km
wrzesień – 10 km
łącznie 56 km + treningowo 14
km w sierpniu na wale czyli łącznie około 70 km. Co prawda w tym czasie przeszłam
wiele kilometrów pielgrzymując planowanymi Fatimskimi Trasami
Ekstremalnej Drogi Krzyżowej w tym najdłuższą 144 km:
http://polskipielgrzym.blogspot.com/2017/08/pielgrzymowanie-dla-matki-bozej.html,
ale co maszerowanie to nie bieganie. Bardzo chciałam
przebiec ten maraton a chcieć to móc tak więc wystartowałam...
35 PKO Wrocław Maraton
Dystans:
maraton
Rodzaj biegu:
uliczny
Termin:
10.09.2017
Miejsce: Wrocław
Miejsce: Wrocław
Przez ostatni tydzień przed
maratonem nic już nie biegałam żeby się nie przemęczać (*czytaj
nie złapać żadnej kontuzji). Rano na śniadanie zjadłam 2 kawałki
arbuza, banana i pół awokado to prawie jak na pusty żołądek. Na
starcie realnie oceniłam swoje możliwości i ustawiłam się na
końcu 1-szej strefy czerwonej, której kolor numeru doskonale
pasował do czerwonej koszulki z białymi napisami: „Czerwień to
miłość, biel serce czyste piękne są nasze barwy ojczyste.” jak
to było w wierszu „Barwy ojczyste”. Pamiętając o podpisanym
oświadczeniu, że startuję na własną odpowiedzialność jako
odpowiedzialny człowiek podjęłam skuteczne środki zapewniające
ukończenie maratonu bez utraty zdrowia i życia. Pomodliłam się o
pomoc do Boga, bo tutaj potrzebny był cud i postanowiłam stosować
zmodyfikowaną metodę Galloway co 2,5 km, 200-300 metrów marszu.
Zapomniałam sprawdzić wcześniej ile to jest 200-300 metrów,
ponieważ nie mam GPS-a w zegarku tak więc długość marszu trwała
zależnie od potrzeb. 2,5 km było dosyć łatwe do sprawdzenia,
ponieważ według mapy od 5 kilometra co 2,5 kilometra stali
wolontariusze...
W końcu nadeszła upragniona
chwila i ruszyliśmy z kopyta jak konie wypuszczone z boksów tylko w
przeciwieństwie do koni truchtaliśmy. Przypuszczam, że to wszystko
było zaplanowane, ponieważ część zawodników nie bierze udziału
w rozgrzewkach i zapomina się rozgrzewać a rozgrzewkę powinno się
zacząć truchtem żeby nie ulec kontuzji, to była taka trochę
przymusowa rozgrzewka dla tych z tyłu strefy.
Po dłuższej chwili zaczął się
prawdziwy bieg przez ronda, torowiska i proste asfaltowiska,
przebiegaliśmy mosty, mijaliśmy galerie, kościoły, urzędy oraz
inne zabudowania. Koło Teatru Lalek odbyła się niezwykła scena:
„Dwie kobiety z rowerami próbowały przedostać się przez ulicę
po której biegliśmy i każda z nich wzięła rower na ręce i
szybkim tempem przedostały się na drugą stronę.” Do dzisiaj nie
mogę zrozumieć dlaczego niosły rowery zamiast je pchać po jezdni,
ale być może ta sztuka była ukartowana. Stwierdziłam, że i tak
nie zrobię życiówki to będę się dobrze bawić na maratonie i
wychwytywać coś ciekawego. Kobieta przede mną miała koszulkę z
napisem: „Asfalt nie musi być nudny” i jest w tym racja jeśli
biegnąc po asfalcie patrzymy tylko pod nogi to widzimy tylko asfalt,
ale jeśli rozejrzymy się dookoła to zaczyna być coraz ciekawiej.
Na trasie było dużo kibiców, jedne dzieci stały i liczyły ile
razy ktoś im przebił piątkę, część osób grała na trąbkach
oraz kołatkach, niektórzy mieli transparenty a jeszcze inni po
prostu byli. :-) Pomimo chłodnej pogody atmosfera była gorąca.
Kiedy stosowałam tę część
metody Galloway wymagającą marszu część biegaczy dopingowała
mnie żebym biegła, niektórym tłumaczyłam, że to taka metoda
biegania w której po pewnym czasie się maszeruje. Odmienna była
reakcja kibiców, ponieważ kiedy szłam dopingowali mnie tak samo
jakbym biegła, nieważna była prędkość tylko chęć walki.
Kiedyś jak biegałam czułam presję, żeby biegać przy kibicach,
bo oni na to czekają, ale w tym dniu nie miało to dla mnie
znaczenia. Za 30 kilometrem, kiedy wiele osób już szło jeden kibic
usiadł na dachu samochodu czekając w korku i mówił „Nie
poddawajcie się!” a ja mu na to „Nie poddajemy się, nie
zmieniamy kierunku, poruszamy się do przodu!” :-)
Ludzie na biegu bywali bardzo
zabawni słyszałam jak jeden biegacz miał ze sobą własny napój a
koledzy sobie żartowali, że to woda ognista, ale kiedy chciał
kogoś poczęstować to nikt nie chciał się przekonać co naprawdę
się tam ukrywa. Inni chłopacy idąc zmęczeni po trzydziestym
kilometrze mówili między sobą, że nie da się przebiec maratonu
bez przygotowania a ja im na to „Popatrzcie na mnie, nie mam
wybiegania, półmaraton w czerwcu, dycha tydzień temu i śmigam
metodą Galloway.”, BO PO CO SIĘ MĘCZYĆ, KIEDY GALLOWAY CIĘ
WYRĘCZY!!!
Znalazłam kilka sposobów na
dobrą zabawę w maratonie. Jednym z nich było bieganie po liniach
ciągłych i przerywanych. Kiedy jedzie się samochodem to trzeba się
trzymać jednego pasa ruchu nie można jechać środkiem po linii,
jak jedzie się rowerem albo motorem to trzeba się trzymać prawej
strony a jak się biegnie na biegu ulicznym to można sobie pobiegać
po liniach tak jak się chce, czego nie można robić w inne dni. :-)
Na maratonie przebijałam też
piątki różnym osobom nie tylko kibicom: „Piątka dla policji!”,
„Piątka dla wolontariuszy!” i oni też bardzo się cieszyli.
Niektórzy policjanci byli bardzo zabawni słyszałam jak jeden mówił
do kierowcy: „Proszę przygotować się do przejazdu. Włączyć
pierwszy bieg, wcisnąć pedał gazu i można jechać za osobą w
niebieskiej koszulce!”.
Na maratonie spotkałam też
biegające wieprze tzn. ludzi, którzy biegali pod szyldem klubu:
„Biegające wieprze” i mieli na koszulkach dzikie świnie. Była
też „Biegająca kasta miedziowego miasta” oraz „Biegająca
babcia”, która mnie ubiegła i zostawiła w tyle. :-)
Warto zaznaczyć, że na
maratonie jak na dobrej imprezie były zastawione stoły: była woda
czysta, kolorowe napoje, banany, coś na słodko i małe co nieco tak
więc nie wypadało przebiegać bez poczęstunku, ponieważ
gospodarze mogliby się poczuć urażeni.
Pod koniec maratonu na wszystkich
miłośników biegów ultra czekała dodatkowa atrakcja. Na alei
Ignacego Paderewskiego było rondo i bez dodatkowych opłat można
było zrobić dowolną liczbę okrążeń w zależności od motywacji
i stawianych celów. Atrakcja była otwarta aż do ostatniego
zawodnika, tak więc można było biegać w kółko i jak na karuzeli
patrzeć jak inni biegacze przebiegają. Dotychczas na żadnym biegu
nie spotkałam się z taką atrakcją a ponieważ jestem biegaczką
minimalistyczną to biegłam tylko niezbędne minimum.
Za rondem było już niedaleko do
mety, dobiegłam co sił w nogach jak widać na załączonym obrazku
i udało mi się wyprzedzić ostatnie zające na czas 4:45. :-) :-)
:-)
żródło: Galeria Zdjęć |
Jako ciekawostkę dodam jeszcze,
że trasa maratonu wygląda jak taka panienka z okienka, która
trzyma na rękach tacę. :-)
Wynik:
Czas: 04:40:51
Open: 3732/4630
Open Kobiety: 537/810
Kobiety K30: 228/338
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz