Wczoraj tj.
15.09.2013 roku wzięłam udział w moim pierwszym maratonie czyli w
31 Wrocławskim Maratonie. Moje wrażenia piszę dopiero dzisiaj, bo
wczoraj nie miałam siły siedzieć przed komputerem a też był to
czas świętowania, ponieważ przebiegłam ten maraton i to w bardzo
dobrym czasie 4 godzin 14 minut i 6 sekund :-).
31 Wrocław Maraton
http://wroclawmaraton.pl/
Dystans: 42,195km
Termin: 15.09.2013
Czas: 04:16:06
Miejsce: Wrocław, ulicami miasta
Czas: 04:16:06
Miejsce: Wrocław, ulicami miasta
Dodając do tego fakt
rozpoczęcia biegania w pierwszy długi majowy weekend to znaczy, że
przygotowywałam się do maratonu tylko 4,5 miesiąca czyli od zera
do bohatera, ponieważ nie trenowałam wcześniej żadnych sportów
ani amatorsko ani profesjonalnie, co prawda jeździłam do pracy
rowerem od ładnych kilku lat, ale bez narzucania sobie dużego
tempa. Kiedy zaczynałam biegać to miałam problem z przebiegnięciem
1-go kilometra, z wyrobieniem tempa, z postawą ciała, tak aby
uniknąć kontuzji uczyłam się biegać na śródstopiu, nie powiem
na dzień dzisiejszy mam jeszcze nad czym pracować, ale ukończyłam
maraton i to jest dla mnie wielki powód do radości, ponieważ
dokonałam czegoś co wydawało się niemożliwe...
No ale może zacznę
od początku. Dwa dni przed maratonem zostałam oficjalnie przyjęta
do Wrocławskiego Klubu Biegacza Piast i w maratonie startowałam w
barwach klubowych. Przed rozpoczęciem maratonu zrobiliśmy sobie
wspólne zdjęcie i pobiegłam jeszcze do toalety, ale zdążyłam na
czas ustawić się przed startem w wyznaczonej strefie czasowej.
Podeszłam do maratonu dość ambitnie i ustawiłam się w strefie
czasowej 4 godziny do 4 godzin i 45 minut, koło mnie stał
maratończyk, który startował po raz szósty, udzielił mi jeszcze
kilku wskazówek i ruszyliśmy z kopyta tzn. zaczęliśmy wspólnie
truchtać, ponieważ z powodu tłumu maratończyków nie było
możliwości rozwinięcia większego tempa. Takie wolne tempo
utrzymywaliśmy przez kilka kilometrów zanim była możliwość
złapania właściwego tempa biegu.
Już na początku
maratonu zaczął padać deszcz co dla mnie było sporym ułatwieniem,
ponieważ miałam naturalny system schładzający organizm. :) Dzięki
naturalnemu nawodnieniu organizmu przez skórę wytrzymałam do 15-go
kilometra bez picia wody. Na 15-tym kilometrze stanęłam i spokojnie
napiłam się wody, chciałam wbiec jak najbardziej wypoczęta na
spotkanie z moimi rodzimymi kibicami, którzy mieli czekać między
tym postojem a następnym. Moi kibice nie zawiedli mnie i czekała na
mnie siostra z córką oraz sąsiadka, swoim dopingiem dodali mi
skrzydeł i pobiegłam dalej do półmetka. Starałam się utrzymywać
średnią prędkość około 10km/h i na półmetku miałam czas
1:58:29 czyli czas poniżej dwóch godzin, bardzo dobrze mi szło,
miałam szansę na przebiegnięcie maratonu w czasie czterech godzin
i chociaż na półmetku czekała na mnie koleżanka to zaczynało
się robić coraz trudniej. Deszcz przestał padać i chociaż niebo
pozostawało zachmurzone to temperatura była coraz bardziej
odczuwalna. Na 22,5 kilometrze skorzystałam z wody służącej do
schładzania organizmu, napiłam się wody do picia i pobiegłam
dalej. Wbrew moim wcześniejszym ustaleniom żeby pić jak najmniej
wody na trasie na różnych postojach wypijałam jeden pełniejszy
kubek albo 2 mniejsze i jak tylko widziałam miskę z wodą to się
schładzałam. Nie piłam co postój, ale już nie pamiętam na
których postojach uzupełniałam wodę, ponieważ robiło się coraz
bardziej gorąco.
Za 31-m kilometrem
nie dałam rady biec z powodu ogólnego zmęczenia całego organizmu,
spojrzałam na zegarek i była godzina 12:06 postanowiłam przejść
się kawałek odmawiając Anioł Pański i wrócić do biegu.
Modlitwa dodała mi sił przez następne kilka kilometrów. Około
35-ciu kilometrów widziałam jak zbliżamy się do Rynku, bardzo
mnie to ucieszyło, bo meta wydała mi się blisko. Jednak nie było
tak łatwo, biegniemy a tu nagle odbijamy w lewo, potem znowu w lewo
i trasa zaczęła się bardzo dłużyć, dopadały mnie kolejne
kryzysy. Pomimo dopingu i zachęt osób stojących na trasie jak i
samych maratończyków momentami po prostu szłam. Zaraz za Rynkiem
około 37 kilometra stwierdziłam, że dojdę do końca, bo nie dam
rady biec. Z wielkim trudem doszłam do postoju na którym
skorzystałam z wody pitnej i tej do mycia, nawet po takim
wzmocnieniu nie umiałam zacząć biegać. Pomodliłam się do Boga
prostymi słowami: „Boże jeśli mam przebiec ten maraton dodaj mi
sił, bo ja już nie daję rady biec.”, Bóg mnie wysłuchał i
dodał sił zaczęłam biec wolnym tempem i co jakiś czas widziałam
informacje o kilometrach, cel był coraz bliżej a jednak tak daleko.
Chociaż mijałam 40-ty kilometr to skorzystałam z wody i biegłam
nadal wypatrując mety. Bardzo się ucieszyłam widząc Stadion
Olimpijski, ale meta była ustawiona gdzieś dalej. Biegło się
takim tunelem gdzie po prawej i lewej stronie stali ludzie, widziałam
jak inni maratończycy wyprzedzali mnie dobiegając do mety ale ja
trzymałam się swojego tempa. W pewnym momencie byłam tylko ja i
taki chłopak obok, pomyślałam, że przyspieszę bo to tylko kilka
metrów a zawsze szybciej od jednej osoby na mecie. Tak więc
sprintem wyprzedziłam tego chłopaka i w geście zwycięstwa
podniosłam obydwie ręce do góry. To było moje wielkie osobiste
zwycięstwo. :-)
Na mecie dostałam
pamiątkowy medal oraz zostałam okryta folią. Zobaczyłam jak jeden
chłopak siedzi na tej foli i poszłam za jego przykładem, przez
kilka minut tak siedziałam i odpoczywałam, wpatrywałam się w
tablicę wyników, ale nie znalazłam swojego nazwiska, zastanawiałam
się czy czip się nie popsuł, ale nie dochodziłam tego i poszłam
szukać taty, który miał na mnie czekać na mecie. Przy wyjściu ze
strefy maratończyków znalazłam tatę, który bardzo się ucieszył
moim zwycięstwem. Poszłam odebrać posiłek regeneracyjny, który
zjadłam z wielkim apetytem, wypiłam miętową herbatę
przysługującą maratończykom i zjadłam maratońskiego banana,
którego dostałam na mecie. Posiedzieliśmy chwilę z tatem i
oglądaliśmy zwycięzców. Nie ukrywam liczyłam na jakieś miejsce
w kategorii debiutantów, ale wygrał Kenijczyk Katembu Phalex, który
zajął pierwsze miejsce w całym maratonie, bardzo ładny debiut.
:-) Najlepszą debiutantką została Ukrainka Poteriuk Vita, która w
klasyfikacji generalnej zajęła 16-te miejsce. Jakby to powiedzieć
nie miałam szans na zwycięstwa w tej kategorii, ale została
jeszcze najlepsza wrocławianka. Jednak w tym wyjątkowym roku
najlepszą wrocławianką i zarówno najlepszą Dolnoślązaczką
została Marzena Morawska z czasem 03:03:48 czyli czas dużo lepszy
od mojego. Najlepszy wrocławianin był też najlepszym
Dolnoślązakiem – Tomasz Sobczyk, który dobiegł jako 6-ty. Ot i
lista najlepszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz