17.07 lipca o godzinie 18:00 rozpoczął się Bieg siedmiu szczytów
w którym wzięłam udział z zamiarem wygrania głównej nagrody
czyli 10 000 zł. - jest to najdłuższy bieg w Polsce liczący 240
kilometrów. Bieg jest częścią Festiwalu Biegowego odbywającego
się w Lądku Zdroju. Limit zawodników dla trasy wynosił 350 osób,
startowało 100 osób, dobiegło 25. Niestety ja też nie dobiegłam,
ale zacznijmy od początku...
2 Bieg siedmiu szczytów
http://dfbg.pl/trasy/bieg-7-szczytow/Dystans: 240 km
Termin: 17.07.2014
Czas: DNF
Miejsce: Lądek Zdrój- góry, góry, góry - Lądek Zdrój :-)
W dniu zawodów dopadła mnie biegunka tak, że w trakcie biegu
musiałam robić dodatkowe postoje z dala od innych biegających :-).
Sam początek bardzo mnie zdziwił, ponieważ po rozpoczęciu biegu
chwilę biegliśmy przy widzach a następnie przy wejściu pod górę
ludzie normalnie wchodzili jakby to był jakiś zwykły spacer. Kiedy
była prosta droga i zbiegi to biegaliśmy i w ten sposób dotarliśmy
do pierwszego punktu. Pierwsze 10 kilometrów było za nami. Następne
kilometry były coraz trudniejsze, coraz więcej podbiegów a w
zasadzie podchodów czyli wchodzenie pod górę zamiast wbiegania. Po
drodze rozmawiałam z różnymi biegaczami, ale coraz więcej
wyprzedzało mnie i zostawałam coraz bardziej w tyle. W pewnym
momencie nie widziałam nikogo przed sobą ani za sobą, myślałam,
że jestem już ostatnia, noc zaczęła się robić coraz głębsza i
nie wiedziałam na którym jestem kilometrze. Starałam się iść
bez latarki żeby zaoszczędzić baterie, przestałam biec, bo przez
biegunkę bardzo osłabłam i bieganie wydawało mi się zbyt
męczące, czas mi się bardzo dłużył, ale ku mojemu zaskoczeniu o
północy dotarłam do punktu. Od razu spytałam o pomoc medyczną i
przedstawiłam swój problem, ktoś z wolontariuszy dał mi Stoperan,
ktoś podał krzesełko żeby usiąść, ktoś uzupełnił bidony
wodą, ktoś życzliwy był przy mnie. Ku mojemu zdziwieniu okazało
się, że nie jestem na końcu, za mną jest jeszcze wiele osób.
Wolontariusze radzili mi żeby przerwać bieg z powodu słabego stanu
zdrowia, ale jednocześnie mówili, że na tym etapie będzie
Śnieżnik i następny limit czasowy to 5 rano, tak więc nie
darowałam sobie takiej okazji żeby przebyć Śnieżnik nocą. I
naprawdę było warto.
Śnieżnik prezentował się okazale, podejście było strome i
momentami chciało mi się bardzo spać. Chciałam usiąść pod
drzewem i trochę się przespać, ale organizator mówił, żeby
odpoczywać na punktach, tak więc w przypływie kilku kryzysów po
prostu posiedziałam, ale kiedy siedziałam myśli mi uciekały i
ogarniało mnie coraz większe zmęczenie. Najlepszym rozwiązaniem
okazało się przemieszczanie wciąż do przodu. W pewnym momencie
zobaczyłam dużo światełek skupionych w jednym miejscu, pomyślałam
to pewnie schronisko na Śnieżniku. Ucieszyłam się, kiedy dotarłam
na szczyt Śnieżnika na którym zobaczyłam rozbity namiot. Swoją
drogą to ciekawe jak się wyspały osoby w środku namiotu, kiedy
wielu biegaczu świeciło w ich kierunku latarkami żeby się
rozejrzeć?
Zejście ze Śnieżnika okazało się jeszcze trudniejsze niż
wejście, było pełno kamieni i bardzo bolały mnie podeszwy stóp,
każdy krok po kamieniu sprawiał mi ból, ale napełniała mnie
nadzieja, że kiedyś ta ścieżka będzie bardziej trawiasta. Znowu
widziałam te światełka, które ku mojemu zdziwieniu przesuwały
się teraz do przodu, wyglądało to jak sznurek świetlików, ale w
rzeczywistości byli to biegacze z latarkami czołówkami, świetnie
to wyglądało z daleka. Powoli ścieżka zaczęła się robić mniej
kamienista i słońce zaczęło wschodzić, limit czasu zbliżał się
dużymi krokami. Parę razy widziałam chatki i wydawało mi się, że
to już punkt żywieniowy, ale po dojściu do celu okazywały się
być tylko drzewami. W pewnym momencie na zegarku wybiła 5:00 czyli
minął limit czasu stawienia się na punkcie a ja nadal byłam w
lesie, chyba gdzieś w pół do szóstej dotarłam do Międzygórza,
pomyślałam, że pewnie punkt już się zwinął tak więc
zadzwoniłam żeby zgłosić wycofanie z trasy. Okazało się, że
punkt w Międzygórzu jeszcze stoi i czeka na transport, poczekaliśmy
jeszcze z godzinkę na zimnie i pojechaliśmy do Lądka Zdroju
zahaczając o Długopole Zdrój z którego wzięłam przepak. W
Lądku Zdrój wzięłam przepak przeznaczony do Barda Śląskiego i
później razem z moim sąsiadem Stasiem i jego żoną pojechaliśmy
do Kudowy Zdrój po następny przepak. W Kudowie był koniec biegu
Super Trial czyli 130 kilometrów spośród naszych 240 i fajnie było
widać jak części osób się udało.
Początkowo trudno było mi pogodzić się z myślą, że zawiodłam
i przebiegłam zaledwie 47 kilometrów, ale postanowiłam wyciągnąć
wnioski. Zyskałam cenne doświadczenie i wskazówki biegaczy. Teraz
wiem kolejnym moim krokiem jest bieganie z kijkami i zakup plecaka,
wzmocnienie stawów, psychiki i nie poddawanie się na przyszłość,
bo warto próbować. W końcu DNF to nie koniec świata :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz