poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Moja pierwsza setka czyli krecia robota

16.04.2016 o godzinie 3 w nocy wspólnie z 22 osobami wystartowaliśmy w 3 edycji towarzyskiego Biegu Kreta na 110 km po górach.

3 Bieg Kreta

Dystans: 110km
Rodzaj biegu: górski
Termin: 16.04.2016
Miejsce: Śnieżnik – Przełęcz Płoszczyna – Przełęcz Sucha – Stary Gierałtów – Karpno – Lądek Zdrój  – Jaskinia Radochowska – Przełęcz Leszczynowa – Przełęcz Kłodzka – Przełęcz Łaszczowa – Bardo – Przełęcz Wilcza – Przełęcz Srebrna – Lasocin
 
Jest to bieg bardzo nietypowy, nie ma opłaty za bieg, nie ma medali na mecie, nie ma wygranych ani przegranych. Każdy walczy z samym sobą.
Historia biegu jest dosyć ciekawa. Organizator Przemek wysłał kiedyś do kolegów zdjęcie z Krety podpisane w skrócie Bieg Kreta a oni szukali w internecie gdzie odbywa się taki bieg poda nazwą „Bieg Kreta” i nie mogli nigdzie znaleźć. Przemek wpadł na pomysł, że trzeba zorganizować taki bieg i w 1 edycji wystartował samodzielnie, miał przypięty numer startowy 1 z napisem Międzynarodowy Bieg Kreta. W drugiej edycji wzięło udział więcej osób, ale ukończyło tylko 7. Natomiast 3 edycja była bardzo ciekawa...
Ustaliłam z organizatorem, że mogę jechać razem z supportem z Sobótki na miejsce startu biegu pod Śnieżnik, dostałam adres w Sobótce i godzinę do której mam się pojawić. Kiedy znalazłam upragniony dom, mówię, że byłam umówiona na wspólny wyjazd na bieg, ale mieszkańcy nic wiedzieli, zaprosili mnie do domu, zrobili gorącą herbatkę, pozwolili skorzystać z toalety i poczekać na odjazd. Okazało się, że główny organizator wyjechał, ale support przyjechał. :-) Podczas trasy w samochodzie zapytałam: „Ile mam się dorzucić do paliwa?”, w odpowiedzi usłyszałam: „Nic, bo to Przemek wszystko sponsoruje, to jego samochód.”
Kiedy dojechaliśmy do Kletna, zgodnie z zaleceniami przebrałam się w strój do biegania i wzięłam mały podręczny bagaż, ponieważ maksymalny dozwolony bagaż to 1kg w porywach do 2 kg. Razem weszliśmy na Śnieżnik i po ogarnięciu się w pokojach zaczęła się odprawa. Przedstawiciel organizatora zaczął opowiadać o trasie, o wsparciu na trasie, o numerach, o tym, że każdy potwierdzony zawodnik ma koszulkę z numerem... Na to ktoś nie dowierzał, mówił „Jak to miało nic nie być!” a ktoś odpowiedział: „On jest z poznańskiego to nie wie, że może być coś za darmo.” :-)
Wracając do biegu przed biegiem zjadłam pół pudełka białego sera i wypiłam podwójną porcję FOREVER LITE ULTRA, wystartowaliśmy o 3 w nocy spod schroniska na Śnieżniku. Było zimno, ciemno i coraz bardziej śnieżno. Wspinaliśmy się na sam szczyt Śnieżnika po śniegu i lodzie, miałam na sobie moje ulubione Five Fingersy SPYRIDON MR przeznaczone do biegania po górach i trial, ale po lodzie się ślizgały, starałam się wybierać miejsca gdzie było widać kamienie albo bardziej ubity śnieg. W pewnym momencie był sam lód i próbowałam po nim wchodzić jak po ślizgawce, jeden biegacz podał mi swój kijek i podciągnął mnie a dalej było już z górki...
Zaczęliśmy schodzić ze Śnieżnika, śnieg był bardzo głęboki, momentami można było zapaść się po pas, nie było widać szlaku, korzystaliśmy z GPS-a i z wielkim trudem przełamaliśmy pierwsze lody tzn. pierwsze śniegi. Później trasa było nieco łatwiejsza, na trasie były strumienie oraz błoto, komu nie przemokły buty na etapie śniegowym to przemokły na etapie strumieniowym i tak wszyscy mieliśmy mokro w butach. Przynajmniej przestaliśmy zwracać uwagę na to, żeby nie zamoczyć butów.
Wyklarowała się pewna grupa osób z którą pokonywałam trasę. Trzymaliśmy się zasad, żeby maszerować pod górę, zbiegać z góry i biegać po prostych odcinkach, było coraz łatwiej, ponieważ przejaśniało się i trasa była lepiej widoczna, rzadziej korzystaliśmy z GPS-a i trzymaliśmy się trasy. W pewnym momencie przy trasie była ławeczka z której były piękne widoki, zaproponowałam żebyśmy sobie posiedzieli, popatrzyli na góry i zrobili wspólne zdjęcia. Grupka posłuchała się mnie przez chwilę, ale zaraz trzeba było biec dalej. Nie wiem czemu tak mało osób robi zdjęcia na biegach, przecież jeśli chcemy zachęcić kogoś do biegania czy turystyki pieszej to najlepiej jest to zrobić pokazując piękno otaczającej nas przyrody, te parę minut przeznaczone na zdjęcia na pewno nie jest czasem straconym. A co jeśli stracimy możliwość zachęty do tego co sami lubimy robić?
Starałam się trzymać grupy, ale momentami byłam w tyle, bo sprawdzałam trasę na GPS-ie albo wolniej zbiegałam. Na jednym zbiegu zostałam sama, myślałam, że grupka na mnie czeka na dole, więc zaczęłam szybko zbiegać żeby ich podgonić, jak przestałam zważać na trasę to wdepnęłam na ostry kamień i miałam siniaka na podeszwie stopy. Śpieszyłam się jak mogłam, ale spostrzegłam się, że jednak nikt na mnie nie czeka. Postanowiłam się nie poddawać i uparcie pokonywałam trasę samodzielnie.
Dotarłam do miejsca gdzie było rozwidlenie szlaków i nagle widzę jak cała grupka zbiega z góry i mówią, że to niewłaściwa droga. Nie nadłożyłam za wiele, może z 200 metrów i wróciłam się na właściwy szlak, ale oni już na mnie nie czekali...
Było mi bardzo przykro z powodu odrzucenia i to na biegu towarzyskim na którym nie trzeba pędzić za limitem czasu. Starałam się wspierać grupę GPS-em tak jak umiałam, bo nikt nie miał ze sobą GPS-a, ale kiedy potrzebowałam pomocy nagle nikogo nie było. Wtedy coś we mnie pękło, pomodliłam się do Boga, który patrzy w serce i poprosiłam o wsparcie: „Bo Pan w ludzie swoim ma upodobanie i zdobi pokornych zwycięstwem.” (Ps 149,4). Trochę wyglądałam przy tej grupce jak żółw, który podąża za grupą zająców, starałam się napierać tak jak symboliczny kret, powoli, ale do przodu. Teraz to ja o wszystkim decydowałam, kiedy maszerować, kiedy zrobić postój, kiedy biegać, pomyślałam jeszcze ich wyprzedzę...
Bieg jest tak rozplanowany, że pierwszy punkt żywieniowy miał być na ok. 40 km. Do tego czasu wszystko trzeba było mieć ze sobą, cały zapas wody i pożywienia. Było to dosyć trudne przebiec cały odcinek na litrze wody, ale dałam radę. W nocy było chłodno więc organizm tak się nie pocił, ale poranek był trudny, miałam długie spodnie w których było mi już za gorąco. Czekałam na punkt jak na zbawienie. Na punkcie zmieniłam spodenki, kolega z supportu napełnił mi jeden bidon wodą, drugi colą, trochę zjadłam, napiłam się i ruszyłam w drogę. Poczekajcie zające ja wam jeszcze pokaże.
Za Radochowem na Wzgórzu Cierniak pomodliłam się krótko w Dekanalnym Sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych, bo przecież na modlitwę zawsze warto znaleźć czas a nie robić wszystko w biegu i nie wiadomo skąd odezwał się we mnie duch rywalizacji, byłyśmy dwie kobiety na trasie biegu tylko ja i Karolina. Przed biegiem spałam z Karoliną w jednym pokoju, mówiłam że mogłybyśmy się trzymać razem, bo jesteśmy tylko dwie kobiety, w schronisku na Śnieżniku zgadzała się ze mnę, ale później na trasie wolała trzymać się z kimś innym, to był jej wybór. Dowiedziałam się, że jeszcze żadna kobieta nie ukończyła Biegu Kreta, więc jeśli wyprzedzę Karolinę, będę pierwsza i ustanowię rekord trasy, nie chciałam tak łatwo odpuścić. Na płaskim biegłam co sił w nogach, pod górę maszerowałam, na zbiegach zbiegałam, tak jak umiałam do celu napierałam. W końcu udało się, gdzieś za Jaskinią Radochowską dogoniłam zające, które po prostu szły. Porozmawialiśmy chwilkę i szybkim marszem dałam susa do przodu.
Przy ruinach zamku Karpień spotkałam biegacza, który zrobił mi pamiątkowe zdjęcie i dalej do przodu.


Zające nie poddawały się tak łatwo, chociaż ich nie widziałam czułam, że są niedaleko, trzymałam tempo tak jak umiałam, ale w pewnym momencie siadł mi telefon. Zrobiłam przerwę żeby podłączyć Powerbank. W tym miejscu zrobię tylko dygresję, bo kogoś może ten temat bardziej zainteresować. Jest wiele Powerbanków, różnią się mocą, wagą, wielkością itp. Osobiście polecam model THERMALTAKE LUXA2 PowerBank PL3 o mocy 10400mAh, który przy moim telefonie powinien wystarczyć na 5 ładowań telefonu, posiada jedno wejście szybszego ładowania i drugie wolniejsze. To wolniejsze można wykorzystać do podłączenia latarki na USB jak czołówka padnie, czego ja niestety nie zrobiłam na tym biegu. Powerbank ma skórzaną wytrzymałą obudowę i włącznik energii czyli wszystko czego potrzeba biegaczowi. Jak na swoje możliwości waży 246 gram. Koniec dygresji, ale nie biegu. :-)
Usiadłam i przepakowywałam pas, żeby podłączyć Powerbank. Kiedy tak siedziałam zające mijały mnie jeden po drugim i pytały „Czy wszystko w porządku?”, ja na to, że tak i też pytałam jak się miewają. Chwilę później ponownie wyprzedziłam kilka zajęcy, ale jeden był bardzo uparty. Biegł przede mną, chociaż już słabo wyglądał nie chciał odpuścić. W pewnym momencie dogoniłam go i trochę porozmawialiśmy, powiedział mi, że nie czekali na mnie, ponieważ myśleli, że nie dam rady ukończyć biegu. Powiedziałam koledze, że oni za bardzo się zamęczają, ja robię postoje i maszeruje a oni ciągle są w ruchu. Nie wiem czy coś skorzystał z moich wskazówek.
Bardzo dłużył mi się ten odcinek trasy, na 60 kilometrze miał czekać wolontariusz z gorącą zupą, ale już myślałam, że go ominęłam. Kiedy zaczęłam wątpić w moją stronę przybiegł biegacz i mówi: „Jeszcze tylko 1km do ciepłej zupy.”, pytał się też kto jest za mną na trasie i pobiegł jednej osobie z pomocą. Moja motywacja wzrosła, ale nagle wyprzedził mnie jeden biegacz (nie zając) nabrał przyspieszenia, kiedy dowiedział się, że zupa jest tak blisko. Zaproponowałam żebyśmy się ścigali kto pierwszy przy zupie ten wygrywa. Ścigaliśmy się, ale ustaliliśmy, że był remis. Zupa była bardzo smaczna, cieplutka prosto z kociołka, po prostu było jak w bajce. :-) W trakcie posiłku na zupę przybiegł zając, czyli sygnał trzeba się ponownie spieszyć. Napełniłam bidony wodą i w drogę na Bardo Śląskie.
Ta część trasy bardzo mi się podobała, nieraz bywałam w Bardzie to rejony wydawały mi się znajome, było dużo kapliczek, przydrożnych krzyży a w pewnym momencie nawet turystów. Kiedy zbiegłam z góry w Bardzie to turyści kibicowali mi i bili brawo, z takim powerem biegłam prosto na Klasztor. Pod Klasztorem usiadłam żeby sprawdzić trasę i wyprzedził mnie jeden biegacz, który wyprzedził mnie już wcześniej ale zgubił trasę i wracał się, a jednak Matka Boża Strażniczka Wiary czuwała nad nami.
Kawałek za Bardem Śląskim zgubiłam trasę i to w miejscu gdzie szlak był bardzo dobrze oznaczony. Po prostu dopadło mnie już zmęczenie. To był czas na suplementy. Zjadłam trochę gorzkiej czekolady i wzięłam 2 tabletki naturalnej witaminy C „NATUR C ACTIVE” (Sonbios) oraz 1 tabletkę żeń-szenia „KOREAN GINSENG (Swanson), wszystko do nabycia w sklepach z naturalnymi preparatami i żywnością albo w internecie. Taka dawka postawiła mnie na nogi i potrafiłam trzeźwo myśleć, trzymałam trasę i w pełni sił dotarłam do następnego punktu na 75 km – Przełęcz Wilcza. Spotkałam się z bardzo serdecznym przywitaniem, oklaskami i okrzykiem: „Jesteś pierwszą kobietą na tym punkcie.” To jest to co tygrysy lubią najbardziej, tzn. nie tygrysy tylko krety. :-)
Koledzy z supportu pozwolili mi posiedzieć w samochodzie i zagrzać się, poprosiłam o jeden bidon wody oraz coli. Zrobiłam się bardzo głodna, zjadłam bułkę, banana, ciastka i ciągle czułam głód. Na tym punkcie siedzieli ludzie i w murowanym piecyku smażyli sobie kiełbaski. Spytałam się w supporcie czy mają kawałek kiełbaski i dostałam taką, którą mieli dla siebie, kolega wbił mi ją na patyk i smażyłam sobie na biegu kiełbaskę. :-) Jakoś nie czułam presji czasu, w końcu chwila odpoczynku każdemu się należy. Zjadłam jeszcze kiełbaskę z drugą bułką, banana i ciastka aż się sama zdziwiłam, że tyle jedzenia zmieściłam. Napiłam się jeszcze wody, przebrałam krótkie spodenki na długie spodnie i wyruszyłam w dalszą drogę.
Teraz jakby wstąpiły we mnie nowe siły, najadłam się zrobiło mi się ciepło, widziałam szlak przed sobą i biegłam oraz maszerowałam dalej drogą. Przez długi czas była głucha cisza, żadnego biegacza przede mną, żadnego biegacza za mną, żadnych turystów tylko szum wiatru. W pewnym momencie jak szum wiatru minął mnie zając - jeden biegacz z tej grupki w której się ścigałam. Pomyślałam sobie trudno, widać jest lepszy ode mnie. Powoli się ściemniało, zaczął padać deszcz i trzeba było już korzystać z czołówki. Bardzo się ucieszyłam, kiedy przy zupełnych ciemnościach dotarłam do następnego punktu na Przełęczy Woliborskiej, spotkałam tam zająca, który mnie wyprzedził. Wolontariusz czekał z ciastem drożdżowym, batonikami oraz wodą, był bardzo miły, ale powiedział do nas: „Wyglądacie nie najgorzej.”. Ja na to: „Nie wiem czy jako kobieta mam się obrazić.”, on się uśmiechnął i powiedział: „W porównaniu do tych biegaczy co byli przed wami to całkiem dobrze się trzymacie i jeszcze kontaktujecie jak ja reaguję na takie słowa w kierunku kobiet.” :-) Oczywiście miał rację byłam brudna, zabłocona, zmęczona i spocona to będąc szczerym nie można powiedzieć, że super wyglądałam, ale co tam odezwać się przecież można. :-)
Zając chciał się dalej ścigać i wyszedł z punktu przede mną, zjadłam jeszcze trochę ciasta i chwilkę porozmawiałam z wolontariuszem, po czym za jego wskazówkami ruszyłam w trasę. Bardzo się zdziwiłam kiedy spotkałam zająca idącego w przeciwnym kierunku. Powiedział, że zgubił trasę. Ja mu na to, że nie zgubił, bo ten wolontariusz tak kierował, tutaj nie ma innej drogi a oznaczenia szlaków momentami bywają bardzo rzadkie więc trzeba poczekać aż się coś pojawi. Od tej chwili już się nie ścigaliśmy ze sobą tylko trzymaliśmy razem. Zając miał na imię Michał i pochodził z Jugowa, czyli z okolicy. Michał trzymał tempo, bo moja motywacja była na etapie byle dojść do celu. Momentami biegliśmy na podbiegach zwalniałam żeby Michał mógł zdążyć na zbiegach Michał czekał na mnie, bo zbiegam wolniej, na równej drodze staraliśmy się biec jedno za drugim. W pewnym momencie dotarliśmy do wieży widokowej, Michał mówił, że jest stamtąd ładny widok, żebym weszła a on w tym czasie zadzwoni. Tak więc za jego namową wdrapałam się jeszcze na wieżę widokową i oglądałam miasto nocą, po raz pierwszy w życiu z poziomu gór po ciemku, było bardzo ładnie, jak zeszłam z wieży to ruszyliśmy dalej w drogę. Przemierzaliśmy trasę tak jak umieliśmy najszybciej, patrzyliśmy na szlaki, aż w pewnym momencie siadła mi czołówka. Nie miałam już więcej baterii, wydawało mi się, że akumulatorki dłużej wytrzymają, ale nie wiem dlaczego działały tylko przez kilka godzin. Zostaliśmy w nocy przy jednej latarce.
Przyjęliśmy taktykę, że Michał szedł przede mnę a ja trzymając się jego plecaka na wyczucie za nim. W pewnym momencie trasa była coraz bardziej błotnista i wodnista postanowiliśmy po prostu iść po niej, ponieważ i tak już mieliśmy przemoczone buty, chcieliśmy jak najszybciej być na miejscu. Naszym celem było zdążyć przed północą. Michał pilnował czasu, mówił jeszcze zdążymy, jeszcze mamy czas. Mieliśmy nadzieję, że po wyjściu z gór i dotarciu do Lasocina będzie droga asfaltowa to nadrobimy, ale była tam oświetlona droga gruntowa. Biegliśmy jak umieliśmy najszybciej i dotarliśmy na metę o północy.
Tak oto Michał z Jugowa jak dzielny rycerz wybawił niewiastę z opresji i pomógł dotrzeć na metę o czasie. Myślę, że gdyby nie Michał to mogłabym błąkać się po lesie jeszcze jakieś 1,5 godziny dłużej a tak cel został osiągnięty. Byliśmy świadkami historycznego wydarzenia jak pierwsza kobieta ukończyła Bieg Kreta – niestandardowy bieg, który jest połączeniem biegu górskiego, ekstremalnego oraz na orientację, gdybym wiedziała wcześniej na co się zapisałam to z pewnością i tak bym się zapisała. :-) Stare, dobre Five Fingersy jak zwykle nie zawiodły, zero otarć, żadnych zniszczeń na butach a po wypraniu odzyskały swój dawny wygląd. :-) Mam nadzieję, że po takiej trasie biegacze ultra wliczą mnie do swojego grona ultrasów.

Pierwsza setka już za mną, teraz wszyscy mogą mi zaśpiewać:

200km, 200km, 200km niechaj biegnie nam,
niech biegnie nam, niech biegnie tam,
trasę trzyma, trud przetrzyma
metę mija i się zatrzyma.

Niech czołówka w nocy nigdy nie zagaśnie, nigdy nie zagaśnie,
a kto z nami nie pobiegnie niech pod stołem zaśnie,
a kto z nami nie pobiegnie niech pod stołem zaśnie.

Całą galerię zdjęć z biegu  można zobaczyć pod adresem: https://goo.gl/photos/RYRAmRfXY1sni2XHA

1 komentarz:

  1. Gratulacje !!!
    czytając ma się wrażenie jak by się uczestniczyło, pięknie piszesz, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń