16.04.2016 o godzinie 3 w nocy wspólnie z 22 osobami wystartowaliśmy
w 3 edycji towarzyskiego Biegu Kreta na 110 km po górach.
3 Bieg Kreta
Dystans: 110km
Rodzaj biegu: górski
Termin: 16.04.2016
Miejsce: Śnieżnik – Przełęcz Płoszczyna – Przełęcz Sucha – Stary Gierałtów – Karpno – Lądek Zdrój – Jaskinia Radochowska – Przełęcz Leszczynowa – Przełęcz Kłodzka – Przełęcz Łaszczowa – Bardo – Przełęcz Wilcza – Przełęcz Srebrna – Lasocin
Jest to bieg bardzo nietypowy, nie ma opłaty za bieg, nie ma medali
na mecie, nie ma wygranych ani przegranych. Każdy walczy z samym
sobą.
Historia biegu jest dosyć ciekawa. Organizator Przemek wysłał
kiedyś do kolegów zdjęcie z Krety podpisane w skrócie Bieg Kreta
a oni szukali w internecie gdzie odbywa się taki bieg poda nazwą
„Bieg Kreta” i nie mogli nigdzie znaleźć. Przemek wpadł na
pomysł, że trzeba zorganizować taki bieg i w 1 edycji wystartował
samodzielnie, miał przypięty numer startowy 1 z napisem
Międzynarodowy Bieg Kreta. W drugiej edycji wzięło udział więcej
osób, ale ukończyło tylko 7. Natomiast 3 edycja była bardzo
ciekawa...
Ustaliłam z organizatorem, że mogę jechać razem z supportem z
Sobótki na miejsce startu biegu pod Śnieżnik, dostałam adres w
Sobótce i godzinę do której mam się pojawić. Kiedy znalazłam
upragniony dom, mówię, że byłam umówiona na wspólny wyjazd na
bieg, ale mieszkańcy nic wiedzieli, zaprosili mnie do domu, zrobili
gorącą herbatkę, pozwolili skorzystać z toalety i poczekać na
odjazd. Okazało się, że główny organizator wyjechał, ale
support przyjechał. :-) Podczas trasy w samochodzie zapytałam: „Ile
mam się dorzucić do paliwa?”, w odpowiedzi usłyszałam: „Nic,
bo to Przemek wszystko sponsoruje, to jego samochód.”
Wracając do biegu przed biegiem zjadłam pół pudełka białego
sera i wypiłam podwójną porcję FOREVER LITE ULTRA,
wystartowaliśmy o 3 w nocy spod schroniska na Śnieżniku. Było
zimno, ciemno i coraz bardziej śnieżno. Wspinaliśmy się na sam
szczyt Śnieżnika po śniegu i lodzie, miałam na sobie moje
ulubione Five Fingersy SPYRIDON MR przeznaczone do biegania po górach
i trial, ale po lodzie się ślizgały, starałam się wybierać
miejsca gdzie było widać kamienie albo bardziej ubity śnieg. W
pewnym momencie był sam lód i próbowałam po nim wchodzić jak po
ślizgawce, jeden biegacz podał mi swój kijek i podciągnął mnie
a dalej było już z górki...
Zaczęliśmy schodzić ze Śnieżnika, śnieg był bardzo głęboki,
momentami można było zapaść się po pas, nie było widać szlaku,
korzystaliśmy z GPS-a i z wielkim trudem przełamaliśmy pierwsze
lody tzn. pierwsze śniegi. Później trasa było nieco łatwiejsza,
na trasie były strumienie oraz błoto, komu nie przemokły buty na
etapie śniegowym to przemokły na etapie strumieniowym i tak wszyscy
mieliśmy mokro w butach. Przynajmniej przestaliśmy zwracać uwagę
na to, żeby nie zamoczyć butów.
Starałam się trzymać grupy, ale momentami byłam w tyle, bo
sprawdzałam trasę na GPS-ie albo wolniej zbiegałam. Na jednym
zbiegu zostałam sama, myślałam, że grupka na mnie czeka na dole,
więc zaczęłam szybko zbiegać żeby ich podgonić, jak przestałam
zważać na trasę to wdepnęłam na ostry kamień i miałam siniaka
na podeszwie stopy. Śpieszyłam się jak mogłam, ale spostrzegłam
się, że jednak nikt na mnie nie czeka. Postanowiłam się nie
poddawać i uparcie pokonywałam trasę samodzielnie.
Dotarłam do miejsca gdzie było rozwidlenie szlaków i nagle widzę
jak cała grupka zbiega z góry i mówią, że to niewłaściwa
droga. Nie nadłożyłam za wiele, może z 200 metrów i wróciłam
się na właściwy szlak, ale oni już na mnie nie czekali...
Było mi bardzo przykro z powodu odrzucenia i to na biegu towarzyskim
na którym nie trzeba pędzić za limitem czasu. Starałam się
wspierać grupę GPS-em tak jak umiałam, bo nikt nie miał ze sobą
GPS-a, ale kiedy potrzebowałam pomocy nagle nikogo nie było. Wtedy
coś we mnie pękło, pomodliłam się do Boga, który patrzy w serce
i poprosiłam o wsparcie: „Bo Pan w ludzie swoim ma upodobanie i
zdobi pokornych zwycięstwem.” (Ps 149,4). Trochę wyglądałam
przy tej grupce jak żółw, który podąża za grupą zająców,
starałam się napierać tak jak symboliczny kret, powoli, ale do
przodu. Teraz to ja o wszystkim decydowałam, kiedy maszerować,
kiedy zrobić postój, kiedy biegać, pomyślałam jeszcze ich
wyprzedzę...
Bieg jest tak rozplanowany, że pierwszy punkt żywieniowy miał być
na ok. 40 km. Do tego czasu wszystko trzeba było mieć ze sobą,
cały zapas wody i pożywienia. Było to dosyć trudne przebiec cały
odcinek na litrze wody, ale dałam radę. W nocy było chłodno więc
organizm tak się nie pocił, ale poranek był trudny, miałam długie
spodnie w których było mi już za gorąco. Czekałam na punkt jak
na zbawienie. Na punkcie zmieniłam spodenki, kolega z supportu
napełnił mi jeden bidon wodą, drugi colą, trochę zjadłam,
napiłam się i ruszyłam w drogę. Poczekajcie zające ja wam
jeszcze pokaże.
Przy ruinach zamku Karpień spotkałam biegacza, który zrobił mi
pamiątkowe zdjęcie i dalej do przodu.
Zające
nie poddawały się tak łatwo, chociaż ich nie widziałam czułam,
że są niedaleko, trzymałam tempo tak jak umiałam, ale w pewnym
momencie siadł mi telefon. Zrobiłam przerwę żeby podłączyć
Powerbank. W tym miejscu zrobię tylko dygresję, bo kogoś może ten
temat bardziej zainteresować. Jest wiele Powerbanków, różnią się
mocą, wagą, wielkością itp. Osobiście polecam model THERMALTAKE
LUXA2 PowerBank PL3 o mocy 10400mAh, który przy moim telefonie
powinien wystarczyć na 5 ładowań telefonu, posiada jedno wejście
szybszego ładowania i drugie wolniejsze. To wolniejsze można
wykorzystać do podłączenia latarki na USB jak czołówka padnie,
czego ja niestety nie zrobiłam na tym biegu. Powerbank ma skórzaną
wytrzymałą obudowę i włącznik energii czyli wszystko czego
potrzeba biegaczowi. Jak na swoje możliwości waży 246 gram. Koniec
dygresji, ale nie biegu. :-)
Usiadłam i przepakowywałam pas, żeby
podłączyć Powerbank. Kiedy tak siedziałam zające mijały mnie
jeden po drugim i pytały „Czy wszystko w porządku?”, ja na to,
że tak i też pytałam jak się miewają. Chwilę później ponownie
wyprzedziłam kilka zajęcy, ale jeden był bardzo uparty. Biegł
przede mną, chociaż już słabo wyglądał nie chciał odpuścić.
W pewnym momencie dogoniłam go i trochę porozmawialiśmy,
powiedział mi, że nie czekali na mnie, ponieważ myśleli, że nie
dam rady ukończyć biegu. Powiedziałam koledze, że oni za bardzo
się zamęczają, ja robię postoje i maszeruje a oni ciągle są w
ruchu. Nie wiem czy coś skorzystał z moich wskazówek.
Bardzo dłużył mi się ten odcinek
trasy, na 60 kilometrze miał czekać wolontariusz z gorącą zupą,
ale już myślałam, że go ominęłam. Kiedy zaczęłam wątpić w
moją stronę przybiegł biegacz i mówi: „Jeszcze tylko 1km do
ciepłej zupy.”, pytał się też kto jest za mną na trasie i
pobiegł jednej osobie z pomocą. Moja motywacja wzrosła, ale nagle
wyprzedził mnie jeden biegacz (nie zając) nabrał przyspieszenia,
kiedy dowiedział się, że zupa jest tak blisko. Zaproponowałam
żebyśmy się ścigali kto pierwszy przy zupie ten wygrywa.
Ścigaliśmy się, ale ustaliliśmy, że był remis. Zupa była
bardzo smaczna, cieplutka prosto z kociołka, po prostu było jak w
bajce. :-) W trakcie posiłku na zupę przybiegł zając, czyli
sygnał trzeba się ponownie spieszyć. Napełniłam bidony wodą i w
drogę na Bardo Śląskie.
Ta część trasy bardzo mi się
podobała, nieraz bywałam w Bardzie to rejony wydawały mi się
znajome, było dużo kapliczek, przydrożnych krzyży a w pewnym
momencie nawet turystów. Kiedy zbiegłam z góry w Bardzie to
turyści kibicowali mi i bili brawo, z takim powerem biegłam prosto
na Klasztor. Pod Klasztorem usiadłam żeby sprawdzić trasę i
wyprzedził mnie jeden biegacz, który wyprzedził mnie już
wcześniej ale zgubił trasę i wracał się, a jednak Matka Boża
Strażniczka Wiary czuwała nad nami.
Kawałek za Bardem Śląskim zgubiłam
trasę i to w miejscu gdzie szlak był bardzo dobrze oznaczony. Po
prostu dopadło mnie już zmęczenie. To był czas na suplementy.
Zjadłam trochę gorzkiej czekolady i wzięłam 2 tabletki naturalnej
witaminy C „NATUR C ACTIVE” (Sonbios) oraz 1 tabletkę żeń-szenia
„KOREAN GINSENG (Swanson), wszystko do nabycia w sklepach z
naturalnymi preparatami i żywnością albo w internecie. Taka dawka
postawiła mnie na nogi i potrafiłam trzeźwo myśleć, trzymałam
trasę i w pełni sił dotarłam do następnego punktu na 75 km –
Przełęcz Wilcza. Spotkałam się z bardzo serdecznym przywitaniem,
oklaskami i okrzykiem: „Jesteś pierwszą kobietą na tym punkcie.”
To jest to co tygrysy lubią najbardziej, tzn. nie tygrysy tylko
krety. :-)
Koledzy z supportu pozwolili mi
posiedzieć w samochodzie i zagrzać się, poprosiłam o jeden bidon
wody oraz coli. Zrobiłam się bardzo głodna, zjadłam bułkę,
banana, ciastka i ciągle czułam głód. Na tym punkcie siedzieli
ludzie i w murowanym piecyku smażyli sobie kiełbaski. Spytałam się
w supporcie czy mają kawałek kiełbaski i dostałam taką, którą
mieli dla siebie, kolega wbił mi ją na patyk i smażyłam sobie na
biegu kiełbaskę. :-) Jakoś nie czułam presji czasu, w końcu
chwila odpoczynku każdemu się należy. Zjadłam jeszcze kiełbaskę
z drugą bułką, banana i ciastka aż się sama zdziwiłam, że tyle
jedzenia zmieściłam. Napiłam się jeszcze wody, przebrałam
krótkie spodenki na długie spodnie i wyruszyłam w dalszą drogę.
Teraz jakby wstąpiły we mnie nowe
siły, najadłam się zrobiło mi się ciepło, widziałam szlak
przed sobą i biegłam oraz maszerowałam dalej drogą. Przez długi
czas była głucha cisza, żadnego biegacza przede mną, żadnego
biegacza za mną, żadnych turystów tylko szum wiatru. W pewnym
momencie jak szum wiatru minął mnie zając - jeden biegacz z tej
grupki w której się ścigałam. Pomyślałam sobie trudno, widać
jest lepszy ode mnie. Powoli się ściemniało, zaczął padać
deszcz i trzeba było już korzystać z czołówki. Bardzo się
ucieszyłam, kiedy przy zupełnych ciemnościach dotarłam do
następnego punktu na Przełęczy Woliborskiej, spotkałam tam
zająca, który mnie wyprzedził. Wolontariusz czekał z ciastem
drożdżowym, batonikami oraz wodą, był bardzo miły, ale
powiedział do nas: „Wyglądacie nie najgorzej.”. Ja na to: „Nie
wiem czy jako kobieta mam się obrazić.”, on się uśmiechnął i
powiedział: „W porównaniu do tych biegaczy co byli przed wami to
całkiem dobrze się trzymacie i jeszcze kontaktujecie jak ja reaguję
na takie słowa w kierunku kobiet.” :-) Oczywiście miał rację
byłam brudna, zabłocona, zmęczona i spocona to będąc szczerym
nie można powiedzieć, że super wyglądałam, ale co tam odezwać
się przecież można. :-)
Zając chciał się dalej ścigać i
wyszedł z punktu przede mną, zjadłam jeszcze trochę ciasta i
chwilkę porozmawiałam z wolontariuszem, po czym za jego wskazówkami
ruszyłam w trasę. Bardzo się zdziwiłam kiedy spotkałam zająca
idącego w przeciwnym kierunku. Powiedział, że zgubił trasę. Ja
mu na to, że nie zgubił, bo ten wolontariusz tak kierował, tutaj
nie ma innej drogi a oznaczenia szlaków momentami bywają bardzo
rzadkie więc trzeba poczekać aż się coś pojawi. Od tej chwili
już się nie ścigaliśmy ze sobą tylko trzymaliśmy razem. Zając
miał na imię Michał i pochodził z Jugowa, czyli z okolicy. Michał
trzymał tempo, bo moja motywacja była na etapie byle dojść do
celu. Momentami biegliśmy na podbiegach zwalniałam żeby Michał
mógł zdążyć na zbiegach Michał czekał na mnie, bo zbiegam
wolniej, na równej drodze staraliśmy się biec jedno za drugim. W
pewnym momencie dotarliśmy do wieży widokowej, Michał mówił, że
jest stamtąd ładny widok, żebym weszła a on w tym czasie
zadzwoni. Tak więc za jego namową wdrapałam się jeszcze na wieżę
widokową i oglądałam miasto nocą, po raz pierwszy w życiu z
poziomu gór po ciemku, było bardzo ładnie, jak zeszłam z wieży
to ruszyliśmy dalej w drogę. Przemierzaliśmy trasę tak jak
umieliśmy najszybciej, patrzyliśmy na szlaki, aż w pewnym momencie
siadła mi czołówka. Nie miałam już więcej baterii, wydawało mi
się, że akumulatorki dłużej wytrzymają, ale nie wiem dlaczego
działały tylko przez kilka godzin. Zostaliśmy w nocy przy jednej
latarce.
Przyjęliśmy taktykę, że Michał
szedł przede mnę a ja trzymając się jego plecaka na wyczucie za
nim. W pewnym momencie trasa była coraz bardziej błotnista i
wodnista postanowiliśmy po prostu iść po niej, ponieważ i tak już
mieliśmy przemoczone buty, chcieliśmy jak najszybciej być na
miejscu. Naszym celem było zdążyć przed północą. Michał
pilnował czasu, mówił jeszcze zdążymy, jeszcze mamy czas.
Mieliśmy nadzieję, że po wyjściu z gór i dotarciu do Lasocina
będzie droga asfaltowa to nadrobimy, ale była tam oświetlona droga
gruntowa. Biegliśmy jak umieliśmy najszybciej i dotarliśmy na metę
o północy.
Tak oto Michał z Jugowa jak dzielny
rycerz wybawił niewiastę z opresji i pomógł dotrzeć na metę o
czasie. Myślę, że gdyby nie Michał to mogłabym błąkać się po
lesie jeszcze jakieś 1,5 godziny dłużej a tak cel został
osiągnięty. Byliśmy świadkami historycznego wydarzenia jak
pierwsza kobieta ukończyła Bieg Kreta – niestandardowy bieg,
który jest połączeniem biegu górskiego, ekstremalnego oraz na
orientację, gdybym wiedziała wcześniej na co się zapisałam to z
pewnością i tak bym się zapisała. :-) Stare, dobre Five Fingersy
jak zwykle nie zawiodły, zero otarć, żadnych zniszczeń na butach
a po wypraniu odzyskały swój dawny wygląd. :-) Mam nadzieję, że
po takiej trasie biegacze ultra wliczą mnie do swojego grona
ultrasów.
Pierwsza setka już za mną, teraz
wszyscy mogą mi zaśpiewać:
200km, 200km, 200km niechaj biegnie
nam,
niech biegnie nam, niech biegnie tam,
trasę trzyma, trud przetrzyma
metę mija i się zatrzyma.
Niech czołówka w nocy nigdy nie
zagaśnie, nigdy nie zagaśnie,
a kto z nami nie pobiegnie niech pod
stołem zaśnie,
a kto z nami nie pobiegnie niech pod
stołem zaśnie.
Całą galerię zdjęć z biegu można zobaczyć pod adresem: https://goo.gl/photos/RYRAmRfXY1sni2XHA
Całą galerię zdjęć z biegu można zobaczyć pod adresem: https://goo.gl/photos/RYRAmRfXY1sni2XHA
Gratulacje !!!
OdpowiedzUsuńczytając ma się wrażenie jak by się uczestniczyło, pięknie piszesz, pozdrawiam