Wczoraj biegłam swój wymarzony pierwszy bieg górski. Mój wybór
padł na Chojnik Maraton, suma zbiegów i podbiegów wynosiła około
4 kilometry tak więc bieg wydawał się dość prosty. Rzeczywistość
okazała się daleka od moich wyobrażeń...
2 Chojnik Maraton
http://chojnikmaraton.pl/
Dystans: 43 km
Termin: 31.05.2014
Czas: 08:44:58
Miejsce: Trasa prowadziła przez góry: Jelenia Góra (Sobieszów)-Zamek Chojnik
Czas: 08:44:58
Miejsce: Trasa prowadziła przez góry: Jelenia Góra (Sobieszów)-Zamek Chojnik
Tuż przed startem jedna z biegaczek powiedziała: „Zazdroszczę ci
emocji jakie daje pierwszy bieg górski”. Było mi bardzo miło,że
tak się traktuje nowicjusza. :)
Już na początku był ostry podbieg pod górę. Nie miałam zbyt
dużego pojęcia o bieganiu biegów górskich tak więc postanowiłam
obserwować innych biegaczy, kiedy oni wchodzili pod górę był to
znak żeby iść zamiast biegać, kiedy inni biegali, starałam się
ich naśladować. Postanowiłam mieć jakiegoś biegacza na linii
wzroku tak aby nie zgubić trasy. Na początku miałam wielu biegaczy
na widoku przed sobą i za sobą, w końcu biegło nas 190 osób.
Bardzo się ucieszyłam dobiegając do pierwszego bufetu, bieg
wydawał mi się dość łatwy i nie potrzebowałam robić przerwy na
odpoczynek. Napiłam się na bufecie i posiliłam moim ulubionym
owocem - arbuzem. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu na bufecie były
arbuzy, których nigdy wcześniej nie widziałam na biegach, taka
wielka niespodzianka dodała mi sił, żeby biec dalej.
No a dalej zaczął się bieg pod górę, a w zasadzie to szybki
marsz nie widziałam żeby któryś z biegaczy wbiegał ale podobno
najlepsi wbiegali. :-)
Zaczęłam nawet gonić marszem biegaczy przede mną i wyprzedzać, aż nagle zaczęły mi łzawić oczy. Jeden życzliwy biegacz powiedział, że to prawdopodobnie od potu, który mi spływa do oczu, poradził żeby w przyszłości biegać z chustą na głowie. Pożyczyłam mu powodzenia i poszłam obmyć twarz w strumyku. Poczułam się lepiej i dobiegłam do drugiego bufetu. Na drugim bufecie pytam się tego samego biegacza jaki mamy czas on na to, że 1 godzina 40 minut. Pytam się czy to dobry czas, a on na to, że lepszy niż 1 godzina 50 minut. :-) Jeden wolontariusz zrobił mi jeszcze zdjęcie na tle gór i tym sposobem pokonałam już 10 km biegu, nie potrzebowałam odpoczywać, tak więc świetnie dobry czas i prawie 1/4 biegu za mną.
Zaczęłam nawet gonić marszem biegaczy przede mną i wyprzedzać, aż nagle zaczęły mi łzawić oczy. Jeden życzliwy biegacz powiedział, że to prawdopodobnie od potu, który mi spływa do oczu, poradził żeby w przyszłości biegać z chustą na głowie. Pożyczyłam mu powodzenia i poszłam obmyć twarz w strumyku. Poczułam się lepiej i dobiegłam do drugiego bufetu. Na drugim bufecie pytam się tego samego biegacza jaki mamy czas on na to, że 1 godzina 40 minut. Pytam się czy to dobry czas, a on na to, że lepszy niż 1 godzina 50 minut. :-) Jeden wolontariusz zrobił mi jeszcze zdjęcie na tle gór i tym sposobem pokonałam już 10 km biegu, nie potrzebowałam odpoczywać, tak więc świetnie dobry czas i prawie 1/4 biegu za mną.
Tak mi się dobrze biegło, że zanim się spostrzegłam znalazłam
się po czeskiej stronie gór. Wielu Czechów na trasie było bardzo
miłych: uśmiechali się, pokazywali ok, coś mówili po swojemu,
ale nie znam czeskiego to nie rozumiem wszystkiego, niektórzy
klaskali i dodawali otuchy tak jak umieli, tak więc pomimo dużej
wysokości i trudności biegło mi się bardzo fajnie. Widoki były
urocze i nauczyłam się biegać po kamieniach. Tym, którzy pierwszy
raz wezmą udział w biegu górskim mogę udzielić pewnej wskazówki:
Trzeba myśleć o tym, żeby dobiec do celu, wybierać kamienie,
które są płasko zakończone, bo można się z nich łatwo wybić
do biegu. W żadnym wypadku nie myślimy o wypadku, że nam się coś
stanie, skręcimy kostkę czy spadniemy ze skały, brak myśli o
nieszczęściu nie powoduje nieszczęścia. Mi się taka taktyka
powiodła, gdzie po raz pierwszy w życiu biegałam po skałach.
Po drodze spotkałam wycieczkę, gdzie młodzież przebijała mi
piątkę jak biegałam po skałach tak więc było bardzo fajnie.
Trochę niewłaściwie oszacowałam pogodę, wzięłam mały krem do
opalania a na tej wysokości przydałaby się bluza albo kurtka
wiatrówka. Trochę komicznie wyglądali biegacze tacy jak ja w
krótkich spodenkach i koszulkach z krótkim rękawkiem na tle
turystów poubieranych w grube kurtki i ciepłe spodnie, ale ja się
tym nie przejmowałam. :) Fajną atrakcją na trasie były żywe
drogowskazy tzn. wolontariusze, którzy stali na punktach gdzie w
zeszłym roku biegacze się gubili i kierowali we właściwą stronę.
Jeden taki wolontariusz dał mi naleśnika z dżemem i porzeczkami.
Super było takie jedzonko na połówce maratonu i dodało mi wiele
sił na dalszą trasę.
Pokonywałam trasę nie licząc czasu tak jak umiałam najlepiej i
najszybciej, kiedy nagle minęła mnie jedna kobieta i mówi: „Musisz
przyspieszyć zostało niewiele czasu do limitu na trzecim
bufecie!!!”, odpowiedziałam: „Biegnę jak najszybciej potrafię
po tej trasie z zachowaniem bezpieczeństwa.”. Był to kamienisty
odcinek prowadzący w dół trasy na którym łatwo było się
poślizgnąć nie mając dobrych butów. No a jak o butach mowa to ja
miałam bardzo dobre buty do biegania po asfalcie, czyli Nike Free
Run 3.0, chociaż ukończyłam w nich bieg to nie polecam takich
butów do biegów górskich, w wielu momentach trasy było mi po
prostu ciężko no i ryzyko poślizgnięcia było dużo większe. Co
prawda pogoda była bardzo słoneczna, ale na trasie było mokro,
momentami było błoto, kamienie, małe kamyczki i konary drzew, taka
różnorodna nawierzchnia wymaga jednak odpowiedniego obuwia do
biegania. Co innego spacery po górach, gdzie nie liczy się prędkość
to takie buty dałyby radę, ale przy bieganiu po górach trzeba mieć
obuwie dostosowane do znajdującej się tam nawierzchni.
Biegnąc swoim tempem dotarłam w końcu do trzeciego bufetu, gdzie
spotkałam kobietę, która mnie wcześniej wyprzedziła. Na bufecie
okazało się, że mieścimy się w limicie i możemy biec dalej.
Posiliłam się na bufecie i później pobiegłyśmy razem. Bardzo
się cieszyłam z jej towarzystwa, ponieważ poza tym biegiem nigdy
wcześniej nie biegałam samotnie po lesie. Kobieta miała na imię
Daria i bardzo miło nam się rozmawiało. Daria miała zegarek z
GPS-em i pilnowała tempa, mówiła, że mamy szansę na ukończenie
biegu w limicie czasu co bardzo mnie cieszyło.
W pewnym momencie biegu Daria zaczęła słabnąć, zwolniłam tempo żeby biec razem z nią, ale ona mówiła, że jest przyzwyczajona do samotnego biegania po górach i poleciła mi biec dalej. Niechętnie dostosowałam się do jej wskazówek, pomyślałam, że woli biec sama niż w moim towarzystwie tak więc pożyczyłam jej powodzenia i pobiegłam dalej. Później spotkałam na trasie dwoje turystów, jeden chcąc mnie wesprzeć powiedział: „W tamtą stronę niedawno pobiegł młody, ładny chłopak, jak się pospieszę to go dogonię!”, odpowiedziałam: „Jak młody chłopak to pewnie szybko pobiegł i już go nie dogonię, ale dziękuję za wsparcie.”. Trochę się zamyśliłam na temat płci przeciwnej i poszłam szybkim marszem dalej. W pewnym momencie ktoś za mną krzyczy, żebym się zatrzymała i zawróciła, bo idę w niewłaściwym kierunku, okazało się, że był to turysta, którego wcześniej spotkałam. Powiedział: „Spotkałem jedną biegaczkę i pytam się czy są dwie trasy biegu, a ona powiedziała, że jest tylko jedna trasa.” no i ten turysta pobiegł za mną żeby mnie zawrócić. Gdyby nie on to nie wiem gdzie bym zaszła, może do Jeleniej Góry. :)
Kiedy zawróciłam z trasy dogoniłam Darię, która miała coraz
większy kryzys, straciła motywację do biegania. Starałam się ją
wspierać jak umiałam, podawałam jej przykłady maratonów w Dębnie
i we Wrocławiu gdzie przedłużono limit czasu, opowiadałam jej
różne rzeczy, proponowałam wodę, którą miałam na czarną
godzinę i postanowiłam jej już nie opuszczać. Żałowałam, że
pobiegłam wcześniej, bo i tak zabłądziłam i nie wyszło mi to na
dobre. Widać tak miało być żebyśmy biegły razem, odnosiłam
wrażenie, że Daria cieszy się już z mojego towarzystwa i nie
mówiła mi żebym biegła dalej sama. Z odcinka pod górę doszłyśmy
do prostego odcinka trasy wyłożonego drewnianymi kładkami na
którym można by łatwo pobiec i nadgonić trochę czasu, ale Daria
miała siłę tylko iść. Mówiłam jej żebyśmy tylko dotarły do
czwartego bufetu, wzmocnimy się i powiemy, żeby przedłużyli dla
nas limit czasu, bo jesteśmy niedaleko od mety i będzie dobrze.
Chciałam jakoś wspomóc Darię, ale ona nadal była słaba.
W pewnym momencie przy wchodzeniu pod górę miałam problemy żeby
utrzymać jej tempo, Daria zaczęła zwracać moją uwagę na piękne
widoki i miała chęć ukończenia biegu. Wszystko byłoby dobrze
gdyby nie to, że jej tempo wydawało mi się być zbyt szybkie.
Trasa wydała mi się być zbyt długa i odległa, ogarnął mnie
brak sił, nie kontaktowałam różnych rzeczy, które Daria
opowiadała, napuchły mi ręce i poruszałam się siłą woli. Nie
od razu powiedziałam o tym Dari żeby jej nie zdołować skoro czuła
się lepiej, ale w pewnym momencie przyznałam się jej do mojego
stanu zdrowia i powiedziałam, że podążam za nią jak za
przewodnikiem, bo nie kontroluję oznaczeń trasy ani tempa. Daria
powiedziała, że brakuje mi cukru i zaproponowała mi odstąpienie
swojego żelu energetycznego, wzbraniałam się przed nim, bo jestem
zwolennikiem zdrowych, naturalnych rozwiązań i Daria pozwoliła mi
wypić jej herbatę malinową z miodem. Nie tyle co herbata co jej
gest miłości bliźniego wobec mnie bardzo mnie wzmocnił, ale nadal
było mi słabo. Powiedziałam Darii, że postaram się trzymać jej
tempo aż do następnego punktu żywieniowego i tak też było.
Ku mojej wielkiej radości dotarłyśmy do bufetu, który się już
pakował, ale mieli jeszcze dla nas owoce i wodę. Daria poradziła
mi żebym zjadła arbuza, napiła się i ruszamy dalej w trasę, bo
czas nas goni. Wzięła dla nas rodzynek, które zjadłyśmy po
drodze i pobiegłyśmy. Kiedy byłam bardzo szczęśliwa, że
dotarłyśmy do ostatniego bufetu na trasie Daria wytłumaczyła mi,
że to był dodatkowy bufet ustawiony dla biegaczy biegnący w tamtą
stronę a my już wracamy i mamy kilka kilometrów do właściwego
bufetu. Chciałam się już poddać mówiłam Dari, żeby biegła, bo
jeszcze zdąży się zmieścić w limicie, ale nie chciała mnie
zostawić. Wspierała mnie jak umiała najlepiej opowiadała różne
historie i dodawała mi sił, zaryzykowała DNF, gdyż moje tempo ją
spowalniało. W pewnym momencie był zbieg po kamienistej trasie, ja
w tych moich butach nie mogłam zbyt szybko się poruszać, ale
schodziłam zdecydowanym marszem. Jednak Daria miała specjalistyczne
buty Salomona, przeznaczone do tego celu i zbieganie szło jej
znacznie lepiej, zaczęła się oddalać ode mnie. Oglądała się za
mną i zaczęła zastanawiać chwilkę dlaczego nie poruszam się tak
szybko jak ona, co mi jest i co mnie spowalnia, odkrzyknęłam jej
żeby biegła, bo da radę ukończyć bieg i niech powie żeby
poczekali na mnie na mecie, bo ja dojdę. Tym razem byłam dość
przekonująca i Daria pobiegła do przodu.
Trzymając się swojego tempa doszłam do ostatniego bufetu na
trasie. Usiadłam na ławeczce i jedna miła wolontariuszka podała
mi wody oraz arbuza. Chwilkę z nią porozmawiałam, zapytałam się
o innych uczestników, okazało się, że nie jestem ostatnia bo z
kilkoma nie ma jeszcze kontaktu. Rozpraszając moje obawy
wolontariuszka zapewniła mnie o tym, że poczekają na mnie na
mecie, tak więc podziękowałam za wsparcie i ruszyłam dalej.
Zostało mi jeszcze 7 kilometrów, niby to nie dużo w porównaniu do
całego dystansu, ale kiedy człowiek jest już wyczerpany to jest to
bardzo długi odcinek. Trasa była bardzo ładna, prowadziła drogą,
którą może przejechać samochód, próbowałam biegać, ale za
moment szłam, później stwierdziłam, że dużo efektywniej będzie
poruszać się szybkim marszem. Od czasu do czasu obserwowałam na
GPS Viewer gdzie jestem na trasie i szłam w dobrą stronę w
kierunku zamku Chojnik aż dotarłam do tabliczki: „Zamek Chojnik
30 minut”. Załamałam się, że jeszcze tyle czasu i powiedziałam:
„Boże ratuj jeszcze 0,5 godziny pod górę jak ja to wytrzymam?”
Jednak bardzo mi zależało na tym żeby ukończyć mój pierwszy,
wymarzony bieg górski, tak więc maszerowałam dalej, pomyślałam,
że to jest czas dla przeciętnego piechura a nie dla biegacza, tak
więc mogę być szybciej na zamku niż w podanym czasie.
Maszerowałam pod górę aż dotarłam do schodów prowadzących na
zamek Chojnik, obeszłam zamek i doszłam do punktu docelowego.
Dostałam białą różę i pamiątkowy medal za ukończenie, cel
został osiągnięty Zamek Chojnik został zdobyty. :-)
Z oddali zobaczyłam Darię, nie zdążyłam już jej podziękować,
ale może w przyszłości jeszcze będzie ku temu okazja. Kiedy
doszłam na metę ostatni wolontariusze już wszystko zwijali,
ręcznie zapisali mój czas i oddali mój bagaż, poprosili jednego
wolontariusza, żeby zszedł ze mną na dół i poniósł mi bagaż.
Chętnie się zgodził za co bardzo mu dziękowałam. W biegach po
płaskim terenie można od razu z mety wracać do domu a tutaj
jeszcze dodatkowy trudny odcinek zejścia z góry, ale ze
wspaniałomyślnym wolontariuszem poszło dość łatwo. Kiedy
zeszliśmy z góry ktoś powiedział przez megafon, że nadchodzi
zawodniczka, która ukończyła maraton z czasem 8 godzin i 44
minuty, zostałam przywitana gromkimi brawami.
Usiadłam na ławeczce i wolontariusz podał mi wody, spytał czy
chcę coś zjeść, bo były jeszcze owoce z bufetu, ale napiłam się
tylko wody. Spotkałam wolontariusza, który na górze poczęstował
mnie naleśnikiem i spytał: „Czy naleśnik pomógł mi ukończyć
bieg?”, odpowiedziałam: „Tak”, po czym porozmawialiśmy
jeszcze chwilkę... Kiedy tak siedziałam na ławce podszedł do mnie
pewien chłopak i spytał się: „Czy potrzebuję pomocy?”,
spytałam: „Czy znasz kogoś kto by miał wolne miejsce do
Wrocławia?”, odpowiedział: „Moi teściowie już pojechali, ale
ogłoszę przez megafon to się ktoś znajdzie.”, prawdopodobnie
był to jeden z organizatorów biegu. Znalazł się chętny, który
zadeklarował pomoc, bardzo mi to ułatwiło sprawę, bo inaczej bez
oglądania wyników musiałabym się spieszyć na pociąg.
Na ogłoszeniu wyników okazało się, że mężczyźni i kobiety
pobili rekordy trasy. Były nagrody w kategoriach wiekowych i
ogólnych. Bardzo lubię oglądać wyniki i patrzeć na zwycięzców
jak się cieszą z wygranej. Próbuję uchwycić co ich wszystkich
łączy, że znajdują się w czołówce.
Po ogłoszeniu wyników było losowanie nagród wśród uczestników
biegu. W pewnym momencie jeden z organizatorów powiedział: „Może
jest wśród biegaczy ktoś kto zrobił coś szczególnego, czym się
wyróżnił?”, na to zgłosiła się Daria i powiedziała, że
pomogła jednemu biegaczowi dotrzeć na metę, zrobiło się
poruszenie wśród biegaczy i Daria dostała koszulkę wartą 100
zł., bardzo się tym ucieszyłam, że została doceniona, bo
naprawdę na nią zasłużyła. Z resztą ja też dostałam nagrodę
– firmowe skarpetki do biegania, tak więc obydwie coś dostałyśmy.
:-)
Do Wrocławia wracałam z bardzo życzliwymi narzeczonymi, którzy po
drodze wzięli jeszcze jedną kobietę z którą wcześniej się
umówili przez stronę internetową. Bardzo miło nam się rozmawiało
na temat różnych biegów, moja wiedza bardzo wzrosła. Pocieszyli
mnie, że Maraton Chojnik jest jednym z trudniejszych biegów w
Polsce, a podobny bieg tylko trochę łatwiejszy ma limit czasu 10
godzin, czyli mój czas, chociaż poza limitem organizatora
wynoszącym 8 godzin, jest bardzo dobrym czasem jak na nowicjusza...
Po dojechaniu do Wrocławia, chciałam się dorzucić do paliwa, ale
chłopak, który kierował powiedział, że biegacze mają transport
za darmo. Tak więc mój pierwszy bieg górski był jak marzenie,
czego wszystkim życzę aby mieli odwagę spełniać marzenia. :-)
Gratuluję :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. :-)
Usuńciepła relacja :) tylko te czarne literki na zielonym... oczy mi łzawią ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za cenną informację, mam nadzieję, że teraz tło jest bardziej czytelne.
Usuń