niedziela, 1 czerwca 2014

Bieg marzeń

Wczoraj biegłam swój wymarzony pierwszy bieg górski. Mój wybór padł na Chojnik Maraton, suma zbiegów i podbiegów wynosiła około 4 kilometry tak więc bieg wydawał się dość prosty. Rzeczywistość okazała się daleka od moich wyobrażeń...

2 Chojnik Maraton

http://chojnikmaraton.pl/
Dystans: 43 km
Termin: 31.05.2014
Czas: 08:44:58
Miejsce: Trasa prowadziła przez góry: Jelenia Góra (Sobieszów)-Zamek Chojnik
 
Na bieg przywiozła mnie siostra, ale musiała wracać do domu, tak więc zostałam tylko ja i góry.
Tuż przed startem jedna z biegaczek powiedziała: „Zazdroszczę ci emocji jakie daje pierwszy bieg górski”. Było mi bardzo miło,że tak się traktuje nowicjusza. :)
Już na początku był ostry podbieg pod górę. Nie miałam zbyt dużego pojęcia o bieganiu biegów górskich tak więc postanowiłam obserwować innych biegaczy, kiedy oni wchodzili pod górę był to znak żeby iść zamiast biegać, kiedy inni biegali, starałam się ich naśladować. Postanowiłam mieć jakiegoś biegacza na linii wzroku tak aby nie zgubić trasy. Na początku miałam wielu biegaczy na widoku przed sobą i za sobą, w końcu biegło nas 190 osób. Bardzo się ucieszyłam dobiegając do pierwszego bufetu, bieg wydawał mi się dość łatwy i nie potrzebowałam robić przerwy na odpoczynek. Napiłam się na bufecie i posiliłam moim ulubionym owocem - arbuzem. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu na bufecie były arbuzy, których nigdy wcześniej nie widziałam na biegach, taka wielka niespodzianka dodała mi sił, żeby biec dalej.
No a dalej zaczął się bieg pod górę, a w zasadzie to szybki marsz nie widziałam żeby któryś z biegaczy wbiegał ale podobno najlepsi wbiegali. :-)


Zaczęłam nawet gonić marszem biegaczy przede mną i wyprzedzać, aż nagle zaczęły mi łzawić oczy. Jeden życzliwy biegacz powiedział, że to prawdopodobnie od potu, który mi spływa do oczu, poradził żeby w przyszłości biegać z chustą na głowie. Pożyczyłam mu powodzenia i poszłam obmyć twarz w strumyku. Poczułam się lepiej i dobiegłam do drugiego bufetu. Na drugim bufecie pytam się tego samego biegacza jaki mamy czas on na to, że 1 godzina 40 minut. Pytam się czy to dobry czas, a on na to, że lepszy niż 1 godzina 50 minut. :-) Jeden wolontariusz zrobił mi jeszcze zdjęcie na tle gór i tym sposobem pokonałam już 10 km biegu, nie potrzebowałam odpoczywać, tak więc świetnie dobry czas i prawie 1/4 biegu za mną.
Tak mi się dobrze biegło, że zanim się spostrzegłam znalazłam się po czeskiej stronie gór. Wielu Czechów na trasie było bardzo miłych: uśmiechali się, pokazywali ok, coś mówili po swojemu, ale nie znam czeskiego to nie rozumiem wszystkiego, niektórzy klaskali i dodawali otuchy tak jak umieli, tak więc pomimo dużej wysokości i trudności biegło mi się bardzo fajnie. Widoki były urocze i nauczyłam się biegać po kamieniach. Tym, którzy pierwszy raz wezmą udział w biegu górskim mogę udzielić pewnej wskazówki: Trzeba myśleć o tym, żeby dobiec do celu, wybierać kamienie, które są płasko zakończone, bo można się z nich łatwo wybić do biegu. W żadnym wypadku nie myślimy o wypadku, że nam się coś stanie, skręcimy kostkę czy spadniemy ze skały, brak myśli o nieszczęściu nie powoduje nieszczęścia. Mi się taka taktyka powiodła, gdzie po raz pierwszy w życiu biegałam po skałach.
Po drodze spotkałam wycieczkę, gdzie młodzież przebijała mi piątkę jak biegałam po skałach tak więc było bardzo fajnie. Trochę niewłaściwie oszacowałam pogodę, wzięłam mały krem do opalania a na tej wysokości przydałaby się bluza albo kurtka wiatrówka. Trochę komicznie wyglądali biegacze tacy jak ja w krótkich spodenkach i koszulkach z krótkim rękawkiem na tle turystów poubieranych w grube kurtki i ciepłe spodnie, ale ja się tym nie przejmowałam. :) Fajną atrakcją na trasie były żywe drogowskazy tzn. wolontariusze, którzy stali na punktach gdzie w zeszłym roku biegacze się gubili i kierowali we właściwą stronę. Jeden taki wolontariusz dał mi naleśnika z dżemem i porzeczkami. Super było takie jedzonko na połówce maratonu i dodało mi wiele sił na dalszą trasę.
Pokonywałam trasę nie licząc czasu tak jak umiałam najlepiej i najszybciej, kiedy nagle minęła mnie jedna kobieta i mówi: „Musisz przyspieszyć zostało niewiele czasu do limitu na trzecim bufecie!!!”, odpowiedziałam: „Biegnę jak najszybciej potrafię po tej trasie z zachowaniem bezpieczeństwa.”. Był to kamienisty odcinek prowadzący w dół trasy na którym łatwo było się poślizgnąć nie mając dobrych butów. No a jak o butach mowa to ja miałam bardzo dobre buty do biegania po asfalcie, czyli Nike Free Run 3.0, chociaż ukończyłam w nich bieg to nie polecam takich butów do biegów górskich, w wielu momentach trasy było mi po prostu ciężko no i ryzyko poślizgnięcia było dużo większe. Co prawda pogoda była bardzo słoneczna, ale na trasie było mokro, momentami było błoto, kamienie, małe kamyczki i konary drzew, taka różnorodna nawierzchnia wymaga jednak odpowiedniego obuwia do biegania. Co innego spacery po górach, gdzie nie liczy się prędkość to takie buty dałyby radę, ale przy bieganiu po górach trzeba mieć obuwie dostosowane do znajdującej się tam nawierzchni.
Biegnąc swoim tempem dotarłam w końcu do trzeciego bufetu, gdzie spotkałam kobietę, która mnie wcześniej wyprzedziła. Na bufecie okazało się, że mieścimy się w limicie i możemy biec dalej. Posiliłam się na bufecie i później pobiegłyśmy razem. Bardzo się cieszyłam z jej towarzystwa, ponieważ poza tym biegiem nigdy wcześniej nie biegałam samotnie po lesie. Kobieta miała na imię Daria i bardzo miło nam się rozmawiało. Daria miała zegarek z GPS-em i pilnowała tempa, mówiła, że mamy szansę na ukończenie biegu w limicie czasu co bardzo mnie cieszyło.


W pewnym momencie biegu Daria zaczęła słabnąć, zwolniłam tempo żeby biec razem z nią, ale ona mówiła, że jest przyzwyczajona do samotnego biegania po górach i poleciła mi biec dalej. Niechętnie dostosowałam się do jej wskazówek, pomyślałam, że woli biec sama niż w moim towarzystwie tak więc pożyczyłam jej powodzenia i pobiegłam dalej. Później spotkałam na trasie dwoje turystów, jeden chcąc mnie wesprzeć powiedział: „W tamtą stronę niedawno pobiegł młody, ładny chłopak, jak się pospieszę to go dogonię!”, odpowiedziałam: „Jak młody chłopak to pewnie szybko pobiegł i już go nie dogonię, ale dziękuję za wsparcie.”. Trochę się zamyśliłam na temat płci przeciwnej i poszłam szybkim marszem dalej. W pewnym momencie ktoś za mną krzyczy, żebym się zatrzymała i zawróciła, bo idę w niewłaściwym kierunku, okazało się, że był to turysta, którego wcześniej spotkałam. Powiedział: „Spotkałem jedną biegaczkę i pytam się czy są dwie trasy biegu, a ona powiedziała, że jest tylko jedna trasa.” no i ten turysta pobiegł za mną żeby mnie zawrócić. Gdyby nie on to nie wiem gdzie bym zaszła, może do Jeleniej Góry. :)
Kiedy zawróciłam z trasy dogoniłam Darię, która miała coraz większy kryzys, straciła motywację do biegania. Starałam się ją wspierać jak umiałam, podawałam jej przykłady maratonów w Dębnie i we Wrocławiu gdzie przedłużono limit czasu, opowiadałam jej różne rzeczy, proponowałam wodę, którą miałam na czarną godzinę i postanowiłam jej już nie opuszczać. Żałowałam, że pobiegłam wcześniej, bo i tak zabłądziłam i nie wyszło mi to na dobre. Widać tak miało być żebyśmy biegły razem, odnosiłam wrażenie, że Daria cieszy się już z mojego towarzystwa i nie mówiła mi żebym biegła dalej sama. Z odcinka pod górę doszłyśmy do prostego odcinka trasy wyłożonego drewnianymi kładkami na którym można by łatwo pobiec i nadgonić trochę czasu, ale Daria miała siłę tylko iść. Mówiłam jej żebyśmy tylko dotarły do czwartego bufetu, wzmocnimy się i powiemy, żeby przedłużyli dla nas limit czasu, bo jesteśmy niedaleko od mety i będzie dobrze. Chciałam jakoś wspomóc Darię, ale ona nadal była słaba.
W pewnym momencie przy wchodzeniu pod górę miałam problemy żeby utrzymać jej tempo, Daria zaczęła zwracać moją uwagę na piękne widoki i miała chęć ukończenia biegu. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że jej tempo wydawało mi się być zbyt szybkie. Trasa wydała mi się być zbyt długa i odległa, ogarnął mnie brak sił, nie kontaktowałam różnych rzeczy, które Daria opowiadała, napuchły mi ręce i poruszałam się siłą woli. Nie od razu powiedziałam o tym Dari żeby jej nie zdołować skoro czuła się lepiej, ale w pewnym momencie przyznałam się jej do mojego stanu zdrowia i powiedziałam, że podążam za nią jak za przewodnikiem, bo nie kontroluję oznaczeń trasy ani tempa. Daria powiedziała, że brakuje mi cukru i zaproponowała mi odstąpienie swojego żelu energetycznego, wzbraniałam się przed nim, bo jestem zwolennikiem zdrowych, naturalnych rozwiązań i Daria pozwoliła mi wypić jej herbatę malinową z miodem. Nie tyle co herbata co jej gest miłości bliźniego wobec mnie bardzo mnie wzmocnił, ale nadal było mi słabo. Powiedziałam Darii, że postaram się trzymać jej tempo aż do następnego punktu żywieniowego i tak też było.
Ku mojej wielkiej radości dotarłyśmy do bufetu, który się już pakował, ale mieli jeszcze dla nas owoce i wodę. Daria poradziła mi żebym zjadła arbuza, napiła się i ruszamy dalej w trasę, bo czas nas goni. Wzięła dla nas rodzynek, które zjadłyśmy po drodze i pobiegłyśmy. Kiedy byłam bardzo szczęśliwa, że dotarłyśmy do ostatniego bufetu na trasie Daria wytłumaczyła mi, że to był dodatkowy bufet ustawiony dla biegaczy biegnący w tamtą stronę a my już wracamy i mamy kilka kilometrów do właściwego bufetu. Chciałam się już poddać mówiłam Dari, żeby biegła, bo jeszcze zdąży się zmieścić w limicie, ale nie chciała mnie zostawić. Wspierała mnie jak umiała najlepiej opowiadała różne historie i dodawała mi sił, zaryzykowała DNF, gdyż moje tempo ją spowalniało. W pewnym momencie był zbieg po kamienistej trasie, ja w tych moich butach nie mogłam zbyt szybko się poruszać, ale schodziłam zdecydowanym marszem. Jednak Daria miała specjalistyczne buty Salomona, przeznaczone do tego celu i zbieganie szło jej znacznie lepiej, zaczęła się oddalać ode mnie. Oglądała się za mną i zaczęła zastanawiać chwilkę dlaczego nie poruszam się tak szybko jak ona, co mi jest i co mnie spowalnia, odkrzyknęłam jej żeby biegła, bo da radę ukończyć bieg i niech powie żeby poczekali na mnie na mecie, bo ja dojdę. Tym razem byłam dość przekonująca i Daria pobiegła do przodu.
Trzymając się swojego tempa doszłam do ostatniego bufetu na trasie. Usiadłam na ławeczce i jedna miła wolontariuszka podała mi wody oraz arbuza. Chwilkę z nią porozmawiałam, zapytałam się o innych uczestników, okazało się, że nie jestem ostatnia bo z kilkoma nie ma jeszcze kontaktu. Rozpraszając moje obawy wolontariuszka zapewniła mnie o tym, że poczekają na mnie na mecie, tak więc podziękowałam za wsparcie i ruszyłam dalej.
Zostało mi jeszcze 7 kilometrów, niby to nie dużo w porównaniu do całego dystansu, ale kiedy człowiek jest już wyczerpany to jest to bardzo długi odcinek. Trasa była bardzo ładna, prowadziła drogą, którą może przejechać samochód, próbowałam biegać, ale za moment szłam, później stwierdziłam, że dużo efektywniej będzie poruszać się szybkim marszem. Od czasu do czasu obserwowałam na GPS Viewer gdzie jestem na trasie i szłam w dobrą stronę w kierunku zamku Chojnik aż dotarłam do tabliczki: „Zamek Chojnik 30 minut”. Załamałam się, że jeszcze tyle czasu i powiedziałam: „Boże ratuj jeszcze 0,5 godziny pod górę jak ja to wytrzymam?” Jednak bardzo mi zależało na tym żeby ukończyć mój pierwszy, wymarzony bieg górski, tak więc maszerowałam dalej, pomyślałam, że to jest czas dla przeciętnego piechura a nie dla biegacza, tak więc mogę być szybciej na zamku niż w podanym czasie. Maszerowałam pod górę aż dotarłam do schodów prowadzących na zamek Chojnik, obeszłam zamek i doszłam do punktu docelowego. Dostałam białą różę i pamiątkowy medal za ukończenie, cel został osiągnięty Zamek Chojnik został zdobyty. :-)
Z oddali zobaczyłam Darię, nie zdążyłam już jej podziękować, ale może w przyszłości jeszcze będzie ku temu okazja. Kiedy doszłam na metę ostatni wolontariusze już wszystko zwijali, ręcznie zapisali mój czas i oddali mój bagaż, poprosili jednego wolontariusza, żeby zszedł ze mną na dół i poniósł mi bagaż. Chętnie się zgodził za co bardzo mu dziękowałam. W biegach po płaskim terenie można od razu z mety wracać do domu a tutaj jeszcze dodatkowy trudny odcinek zejścia z góry, ale ze wspaniałomyślnym wolontariuszem poszło dość łatwo. Kiedy zeszliśmy z góry ktoś powiedział przez megafon, że nadchodzi zawodniczka, która ukończyła maraton z czasem 8 godzin i 44 minuty, zostałam przywitana gromkimi brawami.
Usiadłam na ławeczce i wolontariusz podał mi wody, spytał czy chcę coś zjeść, bo były jeszcze owoce z bufetu, ale napiłam się tylko wody. Spotkałam wolontariusza, który na górze poczęstował mnie naleśnikiem i spytał: „Czy naleśnik pomógł mi ukończyć bieg?”, odpowiedziałam: „Tak”, po czym porozmawialiśmy jeszcze chwilkę... Kiedy tak siedziałam na ławce podszedł do mnie pewien chłopak i spytał się: „Czy potrzebuję pomocy?”, spytałam: „Czy znasz kogoś kto by miał wolne miejsce do Wrocławia?”, odpowiedział: „Moi teściowie już pojechali, ale ogłoszę przez megafon to się ktoś znajdzie.”, prawdopodobnie był to jeden z organizatorów biegu. Znalazł się chętny, który zadeklarował pomoc, bardzo mi to ułatwiło sprawę, bo inaczej bez oglądania wyników musiałabym się spieszyć na pociąg.
Na ogłoszeniu wyników okazało się, że mężczyźni i kobiety pobili rekordy trasy. Były nagrody w kategoriach wiekowych i ogólnych. Bardzo lubię oglądać wyniki i patrzeć na zwycięzców jak się cieszą z wygranej. Próbuję uchwycić co ich wszystkich łączy, że znajdują się w czołówce.
Po ogłoszeniu wyników było losowanie nagród wśród uczestników biegu. W pewnym momencie jeden z organizatorów powiedział: „Może jest wśród biegaczy ktoś kto zrobił coś szczególnego, czym się wyróżnił?”, na to zgłosiła się Daria i powiedziała, że pomogła jednemu biegaczowi dotrzeć na metę, zrobiło się poruszenie wśród biegaczy i Daria dostała koszulkę wartą 100 zł., bardzo się tym ucieszyłam, że została doceniona, bo naprawdę na nią zasłużyła. Z resztą ja też dostałam nagrodę – firmowe skarpetki do biegania, tak więc obydwie coś dostałyśmy. :-)
Do Wrocławia wracałam z bardzo życzliwymi narzeczonymi, którzy po drodze wzięli jeszcze jedną kobietę z którą wcześniej się umówili przez stronę internetową. Bardzo miło nam się rozmawiało na temat różnych biegów, moja wiedza bardzo wzrosła. Pocieszyli mnie, że Maraton Chojnik jest jednym z trudniejszych biegów w Polsce, a podobny bieg tylko trochę łatwiejszy ma limit czasu 10 godzin, czyli mój czas, chociaż poza limitem organizatora wynoszącym 8 godzin, jest bardzo dobrym czasem jak na nowicjusza... Po dojechaniu do Wrocławia, chciałam się dorzucić do paliwa, ale chłopak, który kierował powiedział, że biegacze mają transport za darmo. Tak więc mój pierwszy bieg górski był jak marzenie, czego wszystkim życzę aby mieli odwagę spełniać marzenia. :-)

4 komentarze:

  1. ciepła relacja :) tylko te czarne literki na zielonym... oczy mi łzawią ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za cenną informację, mam nadzieję, że teraz tło jest bardziej czytelne.

      Usuń