13.06 wzięłam udział w górskim biegu 1xBabia na dystansie 42,5 km
+ 3km w pionie. Był to mój najtrudniejszy bieg w życiu, zwycięzca
biegu powiedział o nim: „Rzeźnik to przy nim spacerek”.
2 edycja Mammut – Sky Marathon 1xBabia
Dystans: 42,5 km + 3km w pionieRodzaj biegu: uliczny
Termin: 13.06.2015
Miejsce: Zawoja, Babia Góra
Aby wziąć udział w tym biegu organizator wymagał udokumentowania
doświadczenia biegowego w postaci ukończonego przynajmniej jednego
maratonu górskiego albo udział w bezpłatnym treningu. Ja wybrałam
opcję z bezpłatnym treningiem, ponieważ jedynym ukończonym przeze
mnie biegiem górskim był Chojnik Maraton. To co zobaczyłam na
treningu przerosło moje wyobrażenia, wspinanie się po górze nad
przepaścią przytrzymując się łańcuchów, wspinaczka i zbieganie
poza szklakami, przedzieranie się przez chaszcze, bieg środkiem
strumienia... Nigdy w życiu nie miałam do czynienia z takimi
utrudnieniami i chciałam zrezygnować z biegu, dziękowałam Bogu,
że przeżyłam trening bez utraty zdrowia i życia, prawdę mówiąc
bałam się ponownie pokonywać taką ekstremalną dla mnie trasę.
Jednak lęki trzeba pokonywać a nie je pielęgnować tak więc
postanowiłam podjąć wyzwanie stawiając czoła Babiej Górze. Tuż
przed startem nie było łatwo, kiedy organizator zaczął opowiadać
o możliwości spotkania żmii na trasie w trakcie przedzierania się
przez chaszcze. Powiedział coś takiego: „Nie wpadajcie w panikę,
kiedy ugryzie was żmija tylko dzwońcie po GOPR a oni udzieloną wam
odpowiedniej pomocy i będziecie mogli biec dalej jeśli nie
przekroczyliście jeszcze limitu czasu.”. Tak więc bardzo
interesująca perspektywa. Dodatkowym utrudnieniem były wyśrubowane
limity czasowe 2 godz., 8 godz. oraz łączny limit czasu biegu
ustalony na 10 godzin.
W dniu biegu temperatura sięgała 28 stopni Celsjusza, zero chmur,
zero deszczu, momentami było trochę wiatru, w miejscach
zadrzewionych można było skryć się w cieniu i było trochę
chłodniej.
Wystartowaliśmy o godzinie 10:00 i do południa mieliśmy być na
szczycie Babiej Góry, na tym odcinku mieliśmy do pokonania 9,3km
głównie pod górę. Bardzo się spieszyłam żeby zdążyć przed
limitem, to był bardzo trudny odcinek z łańcuchami, ku mojemu
wielkiemu zdziwieniu nie budził we mnie takich lęków jak na
treningu, pokonałam go ostrożnie trzymając się łańcuchów.
źródło: prywatna galeria Krzysztofa
Byłam na Babiej Górze o godzinie 11:39:21, czyli z zapasem 20
minut. Ktoś powiedział jesteś czwartą kobietą i masz 2 minuty
straty do trzeciej. Takie wiadomości dodały mi skrzydeł i ze
wszystkich sił starałam się utrzymać swoją pozycję, walczyłam
dzielnie wspinając się pod górę i schodząc z góry. Zbieganie z
góry nie jest jednak moją mocną stroną i traciłam na zbiegach
dużo czasu, w szczególności w miejscach gdzie były zarośla,
gałęzie i tym podobna trudna nawierzchnia.
Po tym odcinku nad strumykiem spotkałam biegacza, który poprosił o
kubek żeby sobie uzupełnić wodę w plecaku. Okazało się, że
chciał zrezygnować z trasy na 26 kilometrze, bo upał dawał mu się
bardzo we znaki. Chwilę porozmawialiśmy, powiedziałam mu żeby się
nie poddawał i biegł do końca, niech sobie pomyśli, że ja
kobieta biegnę za nim. Zrozumiałam wtedy jak to mężczyźni są
równie słabi co kobiety.
Kiedy dotarłam do strumienia to miałam z nim wielkie trudności,
pokonywałam go bardzo ostrożnie poruszając się po kamieniach w
wodzie, było mi bardzo zimno w stopy i cieszyłam się kiedy
fragment strumienia miał kamienie poza wodą i nogi mogły się
trochę rozgrzać. Tak więc z jednej strony doskwierał upał a z
drugiej lodowata woda a z trzeciej strony wyprzedziła mnie kobitka i
byłam już na piątej pozycji. Po wyjściu ze strumienia trzeba było
wdrapać się na pionową ściankę za którą czekał bardzo dobrze
zaopatrzony punkt żywieniowy. Poza standardowymi frykasami jak
rodzynki, daktyle, banany, pomarańcze były bułki z żółtym
serem, zrozumiałam, że organizator to też człowiek i nie tylko
dba o utrudnienia na trasie, ale bardzo troszczy się o nasze
zdrowie. :-) Ta bułeczka była przepyszna na trasie. Po krótkim
odpoczynku ruszyłam dalej w drogę, byłam już za połową trasy.
Kolejnym punktem do pokonania była Mała Babia Góra oczywiście na
przełaj pod górę, postanowiłam wejść na nią bez zatrzymywania
się i picia po drodze. Kiedy zobaczyłam, że już jest szczyt góry
i dość płaski teren to usiadłam pod drzewem i piłam wodę. Nagle
ujrzałam biegacza za mną powitałam go serdecznie i zacytowałam mu
fragment wiersza Jana Kochanowskiego „Na lipę”: „Gościu siądź
pod mym liściem, a odpocznij sobie! Nie dojdzie cię tu słońce,
przyrzekam ja tobie” Oczywiście dał się skusić wyciągnął
jedzonko i picie, chwilę odpoczywaliśmy i rozmawialiśmy a dwie
rywalki wyprzedziły mnie i spadłam na siódmą pozycję.
Mała Babia Góra była tuż, tuż, miał być na niej punkt
kontrolny z limitem 8 godzin a my mieliśmy czas około 7 godzin
maksymalnie z kilkunastoma minutami. Niestety punktu kontrolnego nie
było, ja od razu pomyślałam, że zaszła jakaś pomyłka i limit
będzie na punkcie żywieniowym tak więc trzeba się spieszyć, bo
do punktu było około 5 kilometrów. Bardzo się spieszyłam
zbiegałam jak umiałam najszybciej, wyprzedziłam nawet kilku
chłopaków i okazało się, że dotarłam na punkt gdzieś o 18:07
czyli po limicie czasu. Jednak na punkcie żywieniowym okazało się,
że limit był na punkcie Mała Babia Góra tylko nikogo tam nie było
a skoro o takim czasie jestem na punkcie żywieniowym to jestem w
limicie. Piękne życie w limicie. :-) Zaraz za mną dotarło kilku
chłopaków i zaczęli się zastanawiać czy jest sens spieszyć się
na metę skoro zostały niecałe 2 godziny do końca biegu. Jeden
wolontariusz zadzwonił do organizatora, który odpowiedział, że
jest sens, chociaż przed nami było jeszcze 12 kilometrów. Miałam
wielką nadzieję na ukończenie biegu w limicie, pocieszałam się
faktem prostej trasy, ale trasa była górzysta.
Wyruszyłam przed biegaczami, którzy jeszcze odpoczywali na punkcie,
myślałam, że mnie zaraz dogonią, ale tak się nie stało. Przede
mną nie widziałam żadnego biegacza ani za sobą nie widziałam
żadnego biegacza, cisza przed burzą, słyszałam odgłosy
zbliżającej się burzy, postanowiłam jeszcze szybciej maszerować
pod górę, bo do biegu nie umiałam się już zmusić. Dopadały
mnie coraz większe kryzysy dotyczące długiego dystansu, powoli
robiło się szarawo w szczególności w bardziej zalesionej części
gór, za wszelką cenę postanowiłam dotrzeć do schroniska, czyli
do ostatniego już punktu kontrolnego. Z wielkim trudem dotarłam do
tego pośredniego celu, gdzie chwilę odpoczęłam i pogadałam z
wolontariuszami, okazało się, że trasa była bardzo trudna tego
dnia, część osób zrezygnowała, część przeniosła się na
mniejsze dystanse, było tylko jedno zasłabnięcie, gdzie
interweniował GOPR. Podziękowałam wolontariuszom, że są, bo
dzięki nim jest bieg i ruszyłam w dalszą trasę, teraz tylko raz w
prawo na czarny szlak i raz w prawo w niebieski szlak i jakieś 5,5 –
6 km do celu, niby to niewiele, ale na końcowym etapie biegu gdzie
organizm jest bardzo wyczerpany a psychika skłania do pozostawania w
strefie komfortu to jest baaardzo długi dystans.
Miałam taki cel, żeby go przemaszerować bez zatrzymywania się na
trasie, ale w jednym miejscu usiadłam na chwilkę i przeglądałam
mapę. W niektórych miejscach, gdzie było dość płasko starałam
się jeszcze trochę biec. Kiedy tak pokonywałam trasę marszem i
biegiem usłyszałam szczekanie psa, zrozumiałam, że zabudowania są
dość blisko, bardzo się tym podbudowałam i później usłyszałam
prowadzącego zawody czyli cel był jeszcze bliżej. Nagle góra się
skończyła, był mostek i droga z której startowaliśmy. Starałam
się biec końcówkę biegu, ludzie na trasie i przy schronisku
klaskali i gratulowali, zachęcali do biegnięcia. Kiedy dotarłam do
szosy zobaczyłam z prawej strony samochód i zatrzymałam się, on
też się zatrzymał, żebym mogła przebiec. Teraz został mi tylko
odcinek pod górkę, emocje były coraz większe. Jakiś chłopczyk
biegł tuż przede mną i dodawał mi sił, prowadzący podszedł do
mnie i spytał o imię. Powiedział do zgromadzonych kibiców,
wspierajcie Anetę, samą końcówkę biegu zasprintowałam tak jak
umiałam najszybciej i osiągnęłam czas 10:35:32. :-)
Chociaż uważam ten wynik za osobisty sukces z uwagi na trudność
trasy i warunki pogodowe to niestety nie zmieściłam się w limicie
czasu, nie zostałam sklasyfikowana i nie dostałam medalu na mecie.
:-( Jednak na mecie czekały mnie jeszcze wspaniałe niespodzianki,
przywitała mnie koleżanka, którą poznałam w trakcie jazdy do
Krakowa. Przyniosła mi posiłek oraz wodę, to takie miłe, kiedy
ktoś czeka na ciebie na mecie, 8 minut po mnie przybiegł jej
chłopak dla którego przyjechała z Wrocławia, żeby mu kibicować.
Specjalnie dla mnie na mecie czekał też jeden biegacz, żeby mi
podziękować za wsparcie na trasie, dobiegł mieszcząc się w
limicie czasu i w trudnych chwilach myślał: „Nie mogę się
poddać, bo kobieta biegnie za mną”. :-)
Już teraz wiem po co biegam, żeby tam gdzie się pojawię siać
nadzieję, uśmiech, radość, chcę być takim promykiem słońca
dla ludzi, których spotykam na trasie. Ktoś może powiedzieć, ale
co z tego, że pomożesz jednej osobie albo tym osobom, które
spotkasz i tak nie pomożesz wszystkim? Niech przykładem będzie nam
bł. Matka Teresa z Kalkuty, która zapytana: „Czy nie ma Matka
czasem takiego poczucia, że to wszystko, co tu robicie wśród
biednych, to zaledwie kropla w morzu potrzeb?”. Matka Teresa
odpowiedziała pogodnie: „Tak, ale ocean składa się właśnie z
kropel”. Kiedy pomogę jednemu biegaczowi on będąc na zupełnie
innym biegu też może komuś pomóc i w ten sposób zostanie
poruszony łańcuszek wzajemnej pomocy. Czasem wystarczy tylko dobre
słowo, drobny gest, który pozostanie w czyjejś pamięci nie tylko
do końca biegu, ale też na całe życie. Tak jak ja do dzisiaj
pamiętam o tych wszystkich osobach, które w trudnych dla mnie
chwilach nie przebiegły obok mnie obojętnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz