niedziela, 20 lipca 2014

Bieg siedmiu szczytów

17.07 lipca o godzinie 18:00 rozpoczął się Bieg siedmiu szczytów w którym wzięłam udział z zamiarem wygrania głównej nagrody czyli 10 000 zł. - jest to najdłuższy bieg w Polsce liczący 240 kilometrów. Bieg jest częścią Festiwalu Biegowego odbywającego się w Lądku Zdroju. Limit zawodników dla trasy wynosił 350 osób, startowało 100 osób, dobiegło 25. Niestety ja też nie dobiegłam, ale zacznijmy od początku...


2 Bieg siedmiu szczytów

http://dfbg.pl/trasy/bieg-7-szczytow/
Dystans: 240 km
Termin:  17.07.2014
Czas: DNF
Miejsce: Lądek Zdrój- góry, góry, góry - Lądek Zdrój :-)

W dniu zawodów dopadła mnie biegunka tak, że w trakcie biegu musiałam robić dodatkowe postoje z dala od innych biegających :-). Sam początek bardzo mnie zdziwił, ponieważ po rozpoczęciu biegu chwilę biegliśmy przy widzach a następnie przy wejściu pod górę ludzie normalnie wchodzili jakby to był jakiś zwykły spacer. Kiedy była prosta droga i zbiegi to biegaliśmy i w ten sposób dotarliśmy do pierwszego punktu. Pierwsze 10 kilometrów było za nami. Następne kilometry były coraz trudniejsze, coraz więcej podbiegów a w zasadzie podchodów czyli wchodzenie pod górę zamiast wbiegania. Po drodze rozmawiałam z różnymi biegaczami, ale coraz więcej wyprzedzało mnie i zostawałam coraz bardziej w tyle. W pewnym momencie nie widziałam nikogo przed sobą ani za sobą, myślałam, że jestem już ostatnia, noc zaczęła się robić coraz głębsza i nie wiedziałam na którym jestem kilometrze. Starałam się iść bez latarki żeby zaoszczędzić baterie, przestałam biec, bo przez biegunkę bardzo osłabłam i bieganie wydawało mi się zbyt męczące, czas mi się bardzo dłużył, ale ku mojemu zaskoczeniu o północy dotarłam do punktu. Od razu spytałam o pomoc medyczną i przedstawiłam swój problem, ktoś z wolontariuszy dał mi Stoperan, ktoś podał krzesełko żeby usiąść, ktoś uzupełnił bidony wodą, ktoś życzliwy był przy mnie. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nie jestem na końcu, za mną jest jeszcze wiele osób. Wolontariusze radzili mi żeby przerwać bieg z powodu słabego stanu zdrowia, ale jednocześnie mówili, że na tym etapie będzie Śnieżnik i następny limit czasowy to 5 rano, tak więc nie darowałam sobie takiej okazji żeby przebyć Śnieżnik nocą. I naprawdę było warto.
Śnieżnik prezentował się okazale, podejście było strome i momentami chciało mi się bardzo spać. Chciałam usiąść pod drzewem i trochę się przespać, ale organizator mówił, żeby odpoczywać na punktach, tak więc w przypływie kilku kryzysów po prostu posiedziałam, ale kiedy siedziałam myśli mi uciekały i ogarniało mnie coraz większe zmęczenie. Najlepszym rozwiązaniem okazało się przemieszczanie wciąż do przodu. W pewnym momencie zobaczyłam dużo światełek skupionych w jednym miejscu, pomyślałam to pewnie schronisko na Śnieżniku. Ucieszyłam się, kiedy dotarłam na szczyt Śnieżnika na którym zobaczyłam rozbity namiot. Swoją drogą to ciekawe jak się wyspały osoby w środku namiotu, kiedy wielu biegaczu świeciło w ich kierunku latarkami żeby się rozejrzeć?
Zejście ze Śnieżnika okazało się jeszcze trudniejsze niż wejście, było pełno kamieni i bardzo bolały mnie podeszwy stóp, każdy krok po kamieniu sprawiał mi ból, ale napełniała mnie nadzieja, że kiedyś ta ścieżka będzie bardziej trawiasta. Znowu widziałam te światełka, które ku mojemu zdziwieniu przesuwały się teraz do przodu, wyglądało to jak sznurek świetlików, ale w rzeczywistości byli to biegacze z latarkami czołówkami, świetnie to wyglądało z daleka. Powoli ścieżka zaczęła się robić mniej kamienista i słońce zaczęło wschodzić, limit czasu zbliżał się dużymi krokami. Parę razy widziałam chatki i wydawało mi się, że to już punkt żywieniowy, ale po dojściu do celu okazywały się być tylko drzewami. W pewnym momencie na zegarku wybiła 5:00 czyli minął limit czasu stawienia się na punkcie a ja nadal byłam w lesie, chyba gdzieś w pół do szóstej dotarłam do Międzygórza, pomyślałam, że pewnie punkt już się zwinął tak więc zadzwoniłam żeby zgłosić wycofanie z trasy. Okazało się, że punkt w Międzygórzu jeszcze stoi i czeka na transport, poczekaliśmy jeszcze z godzinkę na zimnie i pojechaliśmy do Lądka Zdroju zahaczając o Długopole Zdrój z którego wzięłam przepak. W Lądku Zdrój wzięłam przepak przeznaczony do Barda Śląskiego i później razem z moim sąsiadem Stasiem i jego żoną pojechaliśmy do Kudowy Zdrój po następny przepak. W Kudowie był koniec biegu Super Trial czyli 130 kilometrów spośród naszych 240 i fajnie było widać jak części osób się udało.
Początkowo trudno było mi pogodzić się z myślą, że zawiodłam i przebiegłam zaledwie 47 kilometrów, ale postanowiłam wyciągnąć wnioski. Zyskałam cenne doświadczenie i wskazówki biegaczy. Teraz wiem kolejnym moim krokiem jest bieganie z kijkami i zakup plecaka, wzmocnienie stawów, psychiki i nie poddawanie się na przyszłość, bo warto próbować. W końcu DNF to nie koniec świata :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz