wtorek, 12 września 2017

Najweselszy maraton :-)

W tym roku z powodu kontuzji moje przygotowanie do maratonu było nieco słabsze. Przez cztery ostatnie miesiące moje wybieganie na zawodach wyglądało następująco:
maj – 10 km
czerwiec – 2 x 5 km, półmaraton
sierpień – 5 km
wrzesień – 10 km
łącznie 56 km + treningowo 14 km w sierpniu na wale czyli łącznie około 70 km. Co prawda w tym czasie przeszłam wiele kilometrów pielgrzymując planowanymi Fatimskimi Trasami Ekstremalnej Drogi Krzyżowej w tym najdłuższą 144 km: http://polskipielgrzym.blogspot.com/2017/08/pielgrzymowanie-dla-matki-bozej.html, ale co maszerowanie to nie bieganie. Bardzo chciałam przebiec ten maraton a chcieć to móc tak więc wystartowałam...

35 PKO Wrocław Maraton

Dystans: maraton
Rodzaj biegu: uliczny
Termin: 10.09.2017
Miejsce: Wrocław

Przez ostatni tydzień przed maratonem nic już nie biegałam żeby się nie przemęczać (*czytaj nie złapać żadnej kontuzji). Rano na śniadanie zjadłam 2 kawałki arbuza, banana i pół awokado to prawie jak na pusty żołądek. Na starcie realnie oceniłam swoje możliwości i ustawiłam się na końcu 1-szej strefy czerwonej, której kolor numeru doskonale pasował do czerwonej koszulki z białymi napisami: „Czerwień to miłość, biel serce czyste piękne są nasze barwy ojczyste.” jak to było w wierszu „Barwy ojczyste”. Pamiętając o podpisanym oświadczeniu, że startuję na własną odpowiedzialność jako odpowiedzialny człowiek podjęłam skuteczne środki zapewniające ukończenie maratonu bez utraty zdrowia i życia. Pomodliłam się o pomoc do Boga, bo tutaj potrzebny był cud i postanowiłam stosować zmodyfikowaną metodę Galloway co 2,5 km, 200-300 metrów marszu. Zapomniałam sprawdzić wcześniej ile to jest 200-300 metrów, ponieważ nie mam GPS-a w zegarku tak więc długość marszu trwała zależnie od potrzeb. 2,5 km było dosyć łatwe do sprawdzenia, ponieważ według mapy od 5 kilometra co 2,5 kilometra stali wolontariusze...
W końcu nadeszła upragniona chwila i ruszyliśmy z kopyta jak konie wypuszczone z boksów tylko w przeciwieństwie do koni truchtaliśmy. Przypuszczam, że to wszystko było zaplanowane, ponieważ część zawodników nie bierze udziału w rozgrzewkach i zapomina się rozgrzewać a rozgrzewkę powinno się zacząć truchtem żeby nie ulec kontuzji, to była taka trochę przymusowa rozgrzewka dla tych z tyłu strefy.
Po dłuższej chwili zaczął się prawdziwy bieg przez ronda, torowiska i proste asfaltowiska, przebiegaliśmy mosty, mijaliśmy galerie, kościoły, urzędy oraz inne zabudowania. Koło Teatru Lalek odbyła się niezwykła scena: „Dwie kobiety z rowerami próbowały przedostać się przez ulicę po której biegliśmy i każda z nich wzięła rower na ręce i szybkim tempem przedostały się na drugą stronę.” Do dzisiaj nie mogę zrozumieć dlaczego niosły rowery zamiast je pchać po jezdni, ale być może ta sztuka była ukartowana. Stwierdziłam, że i tak nie zrobię życiówki to będę się dobrze bawić na maratonie i wychwytywać coś ciekawego. Kobieta przede mną miała koszulkę z napisem: „Asfalt nie musi być nudny” i jest w tym racja jeśli biegnąc po asfalcie patrzymy tylko pod nogi to widzimy tylko asfalt, ale jeśli rozejrzymy się dookoła to zaczyna być coraz ciekawiej. Na trasie było dużo kibiców, jedne dzieci stały i liczyły ile razy ktoś im przebił piątkę, część osób grała na trąbkach oraz kołatkach, niektórzy mieli transparenty a jeszcze inni po prostu byli. :-) Pomimo chłodnej pogody atmosfera była gorąca.
Kiedy stosowałam tę część metody Galloway wymagającą marszu część biegaczy dopingowała mnie żebym biegła, niektórym tłumaczyłam, że to taka metoda biegania w której po pewnym czasie się maszeruje. Odmienna była reakcja kibiców, ponieważ kiedy szłam dopingowali mnie tak samo jakbym biegła, nieważna była prędkość tylko chęć walki. Kiedyś jak biegałam czułam presję, żeby biegać przy kibicach, bo oni na to czekają, ale w tym dniu nie miało to dla mnie znaczenia. Za 30 kilometrem, kiedy wiele osób już szło jeden kibic usiadł na dachu samochodu czekając w korku i mówił „Nie poddawajcie się!” a ja mu na to „Nie poddajemy się, nie zmieniamy kierunku, poruszamy się do przodu!” :-)
Ludzie na biegu bywali bardzo zabawni słyszałam jak jeden biegacz miał ze sobą własny napój a koledzy sobie żartowali, że to woda ognista, ale kiedy chciał kogoś poczęstować to nikt nie chciał się przekonać co naprawdę się tam ukrywa. Inni chłopacy idąc zmęczeni po trzydziestym kilometrze mówili między sobą, że nie da się przebiec maratonu bez przygotowania a ja im na to „Popatrzcie na mnie, nie mam wybiegania, półmaraton w czerwcu, dycha tydzień temu i śmigam metodą Galloway.”, BO PO CO SIĘ MĘCZYĆ, KIEDY GALLOWAY CIĘ WYRĘCZY!!!
Znalazłam kilka sposobów na dobrą zabawę w maratonie. Jednym z nich było bieganie po liniach ciągłych i przerywanych. Kiedy jedzie się samochodem to trzeba się trzymać jednego pasa ruchu nie można jechać środkiem po linii, jak jedzie się rowerem albo motorem to trzeba się trzymać prawej strony a jak się biegnie na biegu ulicznym to można sobie pobiegać po liniach tak jak się chce, czego nie można robić w inne dni. :-)
Na maratonie przebijałam też piątki różnym osobom nie tylko kibicom: „Piątka dla policji!”, „Piątka dla wolontariuszy!” i oni też bardzo się cieszyli. Niektórzy policjanci byli bardzo zabawni słyszałam jak jeden mówił do kierowcy: „Proszę przygotować się do przejazdu. Włączyć pierwszy bieg, wcisnąć pedał gazu i można jechać za osobą w niebieskiej koszulce!”.
Na maratonie spotkałam też biegające wieprze tzn. ludzi, którzy biegali pod szyldem klubu: „Biegające wieprze” i mieli na koszulkach dzikie świnie. Była też „Biegająca kasta miedziowego miasta” oraz „Biegająca babcia”, która mnie ubiegła i zostawiła w tyle. :-)
Warto zaznaczyć, że na maratonie jak na dobrej imprezie były zastawione stoły: była woda czysta, kolorowe napoje, banany, coś na słodko i małe co nieco tak więc nie wypadało przebiegać bez poczęstunku, ponieważ gospodarze mogliby się poczuć urażeni.
Pod koniec maratonu na wszystkich miłośników biegów ultra czekała dodatkowa atrakcja. Na alei Ignacego Paderewskiego było rondo i bez dodatkowych opłat można było zrobić dowolną liczbę okrążeń w zależności od motywacji i stawianych celów. Atrakcja była otwarta aż do ostatniego zawodnika, tak więc można było biegać w kółko i jak na karuzeli patrzeć jak inni biegacze przebiegają. Dotychczas na żadnym biegu nie spotkałam się z taką atrakcją a ponieważ jestem biegaczką minimalistyczną to biegłam tylko niezbędne minimum.
Za rondem było już niedaleko do mety, dobiegłam co sił w nogach jak widać na załączonym obrazku i udało mi się wyprzedzić ostatnie zające na czas 4:45. :-) :-) :-)
żródło: Galeria Zdjęć
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że trasa maratonu wygląda jak taka panienka z okienka, która trzyma na rękach tacę. :-)


Wynik:
Czas: 04:40:51
Open: 3732/4630
Open Kobiety: 537/810
Kobiety K30: 228/338

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz