poniedziałek, 13 października 2014

Forma (nie) do Poznania

Wczoraj odbył się 15 Poznań Maraton, prawdę mówiąc już myślałam, że nie wezmę w nim udziału z powodu nie do końca wyleczonej nogi, ale jest to ostatni maraton wliczany do Korony Polskich Maratonów i musiałabym czekać przez rok żeby spróbować go przebiec. Mój trener Piotrek zachęcił mnie żeby spróbować przebiec i nie poddawać się bez walki, polecił mi biec spokojnym tempem za Zającem na 5 godzin, czyli ostatni możliwy Zając, ciężka próba jak dla mnie urodzonego geparda żeby biec za ostatnim zającem a właściwie żółwiem, ale obolała noga domagała się więcej odpoczynku. ;-)

15 Poznań Maraton

http://marathon.poznan.pl/
Dystans: 42,195km
Termin: 12.10.2014
Czas: 04:59:55
Miejsce: Poznań, ulicami miasta

Warto było przyjechać do Poznania choćby dla samego pakietu startowego: dostaliśmy plecaki do biegania oraz cieplejsze koszulki, jak dla mnie super sprawa, pojechaliśmy z rodziną do rodziny tak więc przy okazji biegu było rodzinne spotkanie i zachęcanie do sportu. Podobno moja rodzina z Poznania myślała, że tylko sportowcy są w stanie przebiec maraton a nie zwykły człowiek, z tego co wiem ludzie często trwają w różnych stereotypach i takie spotkania połączone z czynem pozwalają je obalić.
Z powodu mojej obolałej nogi postanowiłam biec w moich starych Nike Free Run 3.0, które mają więcej amortyzacji od Five Fingers. Na starcie spotkałam księdza Adama, który biega w sutannie, porozmawialiśmy chwilkę i udzielił mi Bożego Błogosławieństwa, później widziałam już kolejkę biegaczy po to bezcenne Błogosławieństwo. Potem poszłam poszukać Zająca na 5 godzin, ale pomimo usilnych starań nie udało mi się go znaleźć tak więc ustawiłam się za Zającem na 4:45.
To był mój pierwszy bieg za Zającem a właściwie za Zającami, bo w sumie to był jeden Zając i 2 Zajęczyce na ten czas. Przez kilka kilometrów z wielkim trudem starałam się trzymać ich tempo, które dla mnie było zbyt wolne, bardziej truchtałam i męczyłam się tym, organizm pocił się, tracił wodę a kilometry ubywały w wolnym tempie. Później ku mojemu zdziwieniu tempo było znacznie szybsze i stało się dla mnie męczące, kiedy kontrolowałam międzyczasy to biegliśmy za szybko w porównaniu do planowanego czasu. Nie pamiętam jak długo goniłam te Zające, ale chyba gdzieś na 16-tym, 17-tym kilometrze postanowiłam biec po swojemu tzn. metodą Galloway, co 2-3 kilometry chwilę maszerowałam a chyba gdzieś po półmetku przeszłam cały kilometr żeby się zregenerować. Niestety przemęczenie z powodu wcześniejszego ciągłego biegu nie było do odrobienia i część mięśni była już przemęczona tak więc czasami częściej maszerowałam w szczególności koło punktów z wodą, gdzie nawet ze względów bezpieczeństwa łatwiej było przejść. Na trasie był ciekawy plakat z napisem: „Ból jest chwilowy, chwała jest wieczna.”
Kiedy biegłam w pewnym momencie zobaczyłam ręczny napis zachęcający do udziału w Harpaganie, pomyślałam fajnie byłoby go przebiec jeszcze w tym roku. Tak nawet planowałam przebiec go z Piotrkiem, zapisaliśmy się na niego kilka tygodni wcześniej, ale moja boląca noga stawiała pod znakiem zapytania Harpagana. No właśnie kiedy tak biegłam i biegłam różne mięśnie dawały mi się we znaki i ogólne zmęczenie, ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu noga przestała mnie boleć, to był cud, Któż jak Bóg! To był znak że mam wziąć udział w Harpaganie. Dla niewtajemniczonych Harpagan to jest pieszy marsz na orientację, kto go ukończy na dystansie 100 kilometrów otrzymuje dyplom i tytuł Harpagana, tak więc polecam, fajna odskocznia od biegania, warta uwagi.
Gdzieś tam na trzydziestym którymś kilometrze, kiedy moje tempo i wola walki były zmienne przebiegałam koło zespołu dopingującego, który grał melodię Makumby. Zaczęłam biec w rytm Makumby i biegło mi się bardzo dobrze. Tutaj muszę się przyznać, że po tej piosence nawet wyprzedziłam Kenijkę!!! Tak, tak niedowiarki, która chyba biegła na 5 godzin, ale przecież Kenijczycy też biegają na różne czasy. :-)
Utrzymując dość szybkie tempo jak dla mnie chwilę biegłam z mężem, który gonił żonę. Chwilkę porozmawialiśmy i okazało się, że jego żona lepiej biega od niego, ale on się tym wcale nie zniechęca. Na punkcie z wodą chwilę odpoczywałam maszerując a on pobiegł dalej.
Biegając i maszerując kontrolowałam kilometry, bo na około 40 kilometrze mieli stać moi rodzinni kibice. Tak więc dla pewności na 38 kilometrze pomaszerowałam chwilkę żeby mieć siłę przebiec przed nimi, co na tym odcinku maratonu nie jest już takie proste i przebiegłam koło nich machając im ręką. Bardzo się ucieszyli z mojej świetnej formy, tata pobiegł chwilę ze mną aż do punktu z wodą, gdzie jeszcze trochę maszerowałam. Jakiś dowcipniś trzymał transparent Ogień. Gdzie tu ogień jak to jeszcze tyle metrów do mety! Tak więc ze stoickim spokojem przeszłam koło tego transparentu uśmiechając się do kibiców, jak to miewam w zwyczaju. :)
40-ty kilometr przebiegłam i trochę maszerowałam, ale kiedy zobaczyłam tabliczkę 41 spojrzałam na zegarek i widzę mam świetny czas mogę złamać 5 godzin. Jakaś niewiarygodna siła we mnie wstąpiła, do chłopaków, którzy ledwo szli mówię: „Biegnijcie!” a któryś z nich odpowiedział: „Dziewczyno skąd masz tyle siły?”, a ja: „Już niedługo meta!!!”. Ktoś z kibiców krzyknął: „Tak trzymać szybkie tempo do końca!”, odpowiedziałam, ale chyba bardziej do siebie, że „Szybkie tempo od końca!”. Mijałam spacerowiczów, wolnych biegaczy, w sumie to tylko jeden biegacz mnie wyprzedził na tym odcinku i tuż przed metą zobaczyłam jak 2 Zające stały z balonikami na 5 godzin i jeden z nich powiedział: „Złamiesz 5 godzin!”, to jeszcze trochę przyspieszyłam i faktycznie udało mi się złamać 5 godzin. Mój czas netto wyniósł: 4 godziny, 59 minut i 55 sekund. :-)
Podsumowując: „Kto nie boi się wierzyć, że się uda? Ja nie, ja wierzę, wiara czyni cuda.” Chociaż miałam wątpliwości czy startować w maratonie, to ukończyłam go w czasie poniżej 5 godzin i o dziwo mam zdrowszą nogę niż przed maratonem, nauczyłam się też, że jedyne właściwe tempo to moje własne tempo no i czas biegać rytmicznie. Ponadto od 40 kilometra do mety miałam czas 9 minut i 32 sekundy czyli średnie tempo na kilometr to 4,34 minuty na końcówce maratonu. No i jak już wyprzedzam Kenijki to do medalu niedaleko! :-) :-) :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz