poniedziałek, 15 czerwca 2015

Najtrudniejszy bieg w życiu

13.06 wzięłam udział w górskim biegu 1xBabia na dystansie 42,5 km + 3km w pionie. Był to mój najtrudniejszy bieg w życiu, zwycięzca biegu powiedział o nim: „Rzeźnik to przy nim spacerek”.

2 edycja Mammut – Sky Marathon 1xBabia

Dystans: 42,5 km + 3km w pionie
Rodzaj biegu: uliczny
Termin: 13.06.2015
Miejsce: Zawoja, Babia Góra
 
Aby wziąć udział w tym biegu organizator wymagał udokumentowania doświadczenia biegowego w postaci ukończonego przynajmniej jednego maratonu górskiego albo udział w bezpłatnym treningu. Ja wybrałam opcję z bezpłatnym treningiem, ponieważ jedynym ukończonym przeze mnie biegiem górskim był Chojnik Maraton. To co zobaczyłam na treningu przerosło moje wyobrażenia, wspinanie się po górze nad przepaścią przytrzymując się łańcuchów, wspinaczka i zbieganie poza szklakami, przedzieranie się przez chaszcze, bieg środkiem strumienia... Nigdy w życiu nie miałam do czynienia z takimi utrudnieniami i chciałam zrezygnować z biegu, dziękowałam Bogu, że przeżyłam trening bez utraty zdrowia i życia, prawdę mówiąc bałam się ponownie pokonywać taką ekstremalną dla mnie trasę.
Jednak lęki trzeba pokonywać a nie je pielęgnować tak więc postanowiłam podjąć wyzwanie stawiając czoła Babiej Górze. Tuż przed startem nie było łatwo, kiedy organizator zaczął opowiadać o możliwości spotkania żmii na trasie w trakcie przedzierania się przez chaszcze. Powiedział coś takiego: „Nie wpadajcie w panikę, kiedy ugryzie was żmija tylko dzwońcie po GOPR a oni udzieloną wam odpowiedniej pomocy i będziecie mogli biec dalej jeśli nie przekroczyliście jeszcze limitu czasu.”. Tak więc bardzo interesująca perspektywa. Dodatkowym utrudnieniem były wyśrubowane limity czasowe 2 godz., 8 godz. oraz łączny limit czasu biegu ustalony na 10 godzin.
W dniu biegu temperatura sięgała 28 stopni Celsjusza, zero chmur, zero deszczu, momentami było trochę wiatru, w miejscach zadrzewionych można było skryć się w cieniu i było trochę chłodniej.
Wystartowaliśmy o godzinie 10:00 i do południa mieliśmy być na szczycie Babiej Góry, na tym odcinku mieliśmy do pokonania 9,3km głównie pod górę. Bardzo się spieszyłam żeby zdążyć przed limitem, to był bardzo trudny odcinek z łańcuchami, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nie budził we mnie takich lęków jak na treningu, pokonałam go ostrożnie trzymając się łańcuchów.

Byłam na Babiej Górze o godzinie 11:39:21, czyli z zapasem 20 minut. Ktoś powiedział jesteś czwartą kobietą i masz 2 minuty straty do trzeciej. Takie wiadomości dodały mi skrzydeł i ze wszystkich sił starałam się utrzymać swoją pozycję, walczyłam dzielnie wspinając się pod górę i schodząc z góry. Zbieganie z góry nie jest jednak moją mocną stroną i traciłam na zbiegach dużo czasu, w szczególności w miejscach gdzie były zarośla, gałęzie i tym podobna trudna nawierzchnia.
Po tym odcinku nad strumykiem spotkałam biegacza, który poprosił o kubek żeby sobie uzupełnić wodę w plecaku. Okazało się, że chciał zrezygnować z trasy na 26 kilometrze, bo upał dawał mu się bardzo we znaki. Chwilę porozmawialiśmy, powiedziałam mu żeby się nie poddawał i biegł do końca, niech sobie pomyśli, że ja kobieta biegnę za nim. Zrozumiałam wtedy jak to mężczyźni są równie słabi co kobiety.
Kiedy dotarłam do strumienia to miałam z nim wielkie trudności, pokonywałam go bardzo ostrożnie poruszając się po kamieniach w wodzie, było mi bardzo zimno w stopy i cieszyłam się kiedy fragment strumienia miał kamienie poza wodą i nogi mogły się trochę rozgrzać. Tak więc z jednej strony doskwierał upał a z drugiej lodowata woda a z trzeciej strony wyprzedziła mnie kobitka i byłam już na piątej pozycji. Po wyjściu ze strumienia trzeba było wdrapać się na pionową ściankę za którą czekał bardzo dobrze zaopatrzony punkt żywieniowy. Poza standardowymi frykasami jak rodzynki, daktyle, banany, pomarańcze były bułki z żółtym serem, zrozumiałam, że organizator to też człowiek i nie tylko dba o utrudnienia na trasie, ale bardzo troszczy się o nasze zdrowie. :-) Ta bułeczka była przepyszna na trasie. Po krótkim odpoczynku ruszyłam dalej w drogę, byłam już za połową trasy.
Kolejnym punktem do pokonania była Mała Babia Góra oczywiście na przełaj pod górę, postanowiłam wejść na nią bez zatrzymywania się i picia po drodze. Kiedy zobaczyłam, że już jest szczyt góry i dość płaski teren to usiadłam pod drzewem i piłam wodę. Nagle ujrzałam biegacza za mną powitałam go serdecznie i zacytowałam mu fragment wiersza Jana Kochanowskiego „Na lipę”: „Gościu siądź pod mym liściem, a odpocznij sobie! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie” Oczywiście dał się skusić wyciągnął jedzonko i picie, chwilę odpoczywaliśmy i rozmawialiśmy a dwie rywalki wyprzedziły mnie i spadłam na siódmą pozycję.
Mała Babia Góra była tuż, tuż, miał być na niej punkt kontrolny z limitem 8 godzin a my mieliśmy czas około 7 godzin maksymalnie z kilkunastoma minutami. Niestety punktu kontrolnego nie było, ja od razu pomyślałam, że zaszła jakaś pomyłka i limit będzie na punkcie żywieniowym tak więc trzeba się spieszyć, bo do punktu było około 5 kilometrów. Bardzo się spieszyłam zbiegałam jak umiałam najszybciej, wyprzedziłam nawet kilku chłopaków i okazało się, że dotarłam na punkt gdzieś o 18:07 czyli po limicie czasu. Jednak na punkcie żywieniowym okazało się, że limit był na punkcie Mała Babia Góra tylko nikogo tam nie było a skoro o takim czasie jestem na punkcie żywieniowym to jestem w limicie. Piękne życie w limicie. :-) Zaraz za mną dotarło kilku chłopaków i zaczęli się zastanawiać czy jest sens spieszyć się na metę skoro zostały niecałe 2 godziny do końca biegu. Jeden wolontariusz zadzwonił do organizatora, który odpowiedział, że jest sens, chociaż przed nami było jeszcze 12 kilometrów. Miałam wielką nadzieję na ukończenie biegu w limicie, pocieszałam się faktem prostej trasy, ale trasa była górzysta.
Wyruszyłam przed biegaczami, którzy jeszcze odpoczywali na punkcie, myślałam, że mnie zaraz dogonią, ale tak się nie stało. Przede mną nie widziałam żadnego biegacza ani za sobą nie widziałam żadnego biegacza, cisza przed burzą, słyszałam odgłosy zbliżającej się burzy, postanowiłam jeszcze szybciej maszerować pod górę, bo do biegu nie umiałam się już zmusić. Dopadały mnie coraz większe kryzysy dotyczące długiego dystansu, powoli robiło się szarawo w szczególności w bardziej zalesionej części gór, za wszelką cenę postanowiłam dotrzeć do schroniska, czyli do ostatniego już punktu kontrolnego. Z wielkim trudem dotarłam do tego pośredniego celu, gdzie chwilę odpoczęłam i pogadałam z wolontariuszami, okazało się, że trasa była bardzo trudna tego dnia, część osób zrezygnowała, część przeniosła się na mniejsze dystanse, było tylko jedno zasłabnięcie, gdzie interweniował GOPR. Podziękowałam wolontariuszom, że są, bo dzięki nim jest bieg i ruszyłam w dalszą trasę, teraz tylko raz w prawo na czarny szlak i raz w prawo w niebieski szlak i jakieś 5,5 – 6 km do celu, niby to niewiele, ale na końcowym etapie biegu gdzie organizm jest bardzo wyczerpany a psychika skłania do pozostawania w strefie komfortu to jest baaardzo długi dystans.
Miałam taki cel, żeby go przemaszerować bez zatrzymywania się na trasie, ale w jednym miejscu usiadłam na chwilkę i przeglądałam mapę. W niektórych miejscach, gdzie było dość płasko starałam się jeszcze trochę biec. Kiedy tak pokonywałam trasę marszem i biegiem usłyszałam szczekanie psa, zrozumiałam, że zabudowania są dość blisko, bardzo się tym podbudowałam i później usłyszałam prowadzącego zawody czyli cel był jeszcze bliżej. Nagle góra się skończyła, był mostek i droga z której startowaliśmy. Starałam się biec końcówkę biegu, ludzie na trasie i przy schronisku klaskali i gratulowali, zachęcali do biegnięcia. Kiedy dotarłam do szosy zobaczyłam z prawej strony samochód i zatrzymałam się, on też się zatrzymał, żebym mogła przebiec. Teraz został mi tylko odcinek pod górkę, emocje były coraz większe. Jakiś chłopczyk biegł tuż przede mną i dodawał mi sił, prowadzący podszedł do mnie i spytał o imię. Powiedział do zgromadzonych kibiców, wspierajcie Anetę, samą końcówkę biegu zasprintowałam tak jak umiałam najszybciej i osiągnęłam czas 10:35:32. :-)
Chociaż uważam ten wynik za osobisty sukces z uwagi na trudność trasy i warunki pogodowe to niestety nie zmieściłam się w limicie czasu, nie zostałam sklasyfikowana i nie dostałam medalu na mecie. :-( Jednak na mecie czekały mnie jeszcze wspaniałe niespodzianki, przywitała mnie koleżanka, którą poznałam w trakcie jazdy do Krakowa. Przyniosła mi posiłek oraz wodę, to takie miłe, kiedy ktoś czeka na ciebie na mecie, 8 minut po mnie przybiegł jej chłopak dla którego przyjechała z Wrocławia, żeby mu kibicować.
Specjalnie dla mnie na mecie czekał też jeden biegacz, żeby mi podziękować za wsparcie na trasie, dobiegł mieszcząc się w limicie czasu i w trudnych chwilach myślał: „Nie mogę się poddać, bo kobieta biegnie za mną”. :-)
Już teraz wiem po co biegam, żeby tam gdzie się pojawię siać nadzieję, uśmiech, radość, chcę być takim promykiem słońca dla ludzi, których spotykam na trasie. Ktoś może powiedzieć, ale co z tego, że pomożesz jednej osobie albo tym osobom, które spotkasz i tak nie pomożesz wszystkim? Niech przykładem będzie nam bł. Matka Teresa z Kalkuty, która zapytana: „Czy nie ma Matka czasem takiego poczucia, że to wszystko, co tu robicie wśród biednych, to zaledwie kropla w morzu potrzeb?”. Matka Teresa odpowiedziała pogodnie: „Tak, ale ocean składa się właśnie z kropel”. Kiedy pomogę jednemu biegaczowi on będąc na zupełnie innym biegu też może komuś pomóc i w ten sposób zostanie poruszony łańcuszek wzajemnej pomocy. Czasem wystarczy tylko dobre słowo, drobny gest, który pozostanie w czyjejś pamięci nie tylko do końca biegu, ale też na całe życie. Tak jak ja do dzisiaj pamiętam o tych wszystkich osobach, które w trudnych dla mnie chwilach nie przebiegły obok mnie obojętnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz